Być rodzicem za wszelką cenę

4 lutego 2014 Dla dzieckaKsiążka  3 komentarzy

EMERYTURA. Czy przesadą jest myślenie o tym jakże obco brzmiącym, dotyczącym odległej przyszłości słowie w wieku niespełna trzydziestu lat? Perspektywa niekończących się dancingów, szalonych turnusów w polskich sanatoriach oraz bezkarnym wylegiwaniu się w łóżku do południa, sprawia, że starość przestaje kojarzyć się z siwymi włosami i dokuczającym bólem stawów.

Może ominą mnie wstydliwe sytuacje w aptece, kiedy prawdziwym dylematem okaże się wybór między realizacją wypisanej przez lekarza recepty, a zakupem węgla na zimę. Całe szczęście, że będę mogła polegać na własnej córce, która z radością przyjmie na swoje barki odpowiedzialność i opiekę nad matką. No właśnie, dziecko to najlepsza inwestycja, na którą kiedykolwiek się zdecydowałam, to mój świetnie ulokowany kapitał…

 

W gronie znajomych (zarówno rodziców, jak i tych niedzieciatych) czasami pozwalamy sobie na drobne uszczypliwości względem prorodzinnej polityki oraz miłościwie panującego nam systemu. Mówiąc o jesieni marnej egzystencji, zalecamy beztroskim singlom bezzwłoczne sprowadzenie na świat potomka, który zadba o ich przyszłość. Wszakże tych kilka groszy, na które będziemy mogli liczyć u progu siedemdziesiątego roku życia, może nie wystarczyć na zagraniczne wczasy i razowe pieczywo z prawdziwą szynką.

Tak, tak, dorosły człowiek musi posiadać godną pozazdroszczenia biografię, zarabiać tyle, by szerokim łukiem omijać dyskonty spożywcze, samochody zmieniać tak często, jak zimowe obuwie, godzić życie zawodowe z rodzinnym i wreszcie płodzić małych geniuszy i dorobkiewiczów. Jeśli nie masz dzieci, coś musi być z Tobą nie w porządku. Mimo całego egocentryzmu i nastawienia na branie, bycie rodzicem świadczy o naszej wartości. Tych, którzy zbyt długo zwlekają z podjęciem decyzji o powiększeniu rodziny, albo świadomie rezygnujących z życia w ,,małym stadzie” należy piętnować, wytykać palcami, albo zalewać lawiną pytań, tym samym wpędzając ich w poczucie winy…

Zdarzyło Wam się kiedykolwiek zasugerować młodej mężatce, niedoświadczonemu, zaobrączkowanemu mężczyźnie albo długoletnim narzeczonym, iż oto nadszedł czas, aby zaczęli się rozmnażać? Czy składając solenizantowi życzenia, szeptaliście mu do ucha, aby wreszcie w jego domu tudzież mieszkaniu, słychać było tupot małych stópek? Zrobiliście to świadomie, mając dobre intencje, czy wręcz przeciwnie, zabawiliście się czyimś kosztem, lecząc własne kompleksy?

 

Nie muszę wyobrażać sobie sytuacji osób, które latami starają się o dziecko. Doskonale pamiętam uszczypliwe uwagi, insynuacje ze strony bliskich osób, jak i znajomych, z którymi nie utrzymuję praktycznie żadnych relacji. Podważanie kobiecości traktowałam jako afront, słowa osób ,,starszej daty” niczym zły omen, zaś wymijające odpowiedzi lekarzy oraz ich bezradne rozkładanie rąk, jako wypowiedzi niekompetentnych konowałów. O Młodą staraliśmy się 5 lat i nie był to czas, który mogłabym zaliczyć do okresu, w trakcie którego nie doszło do wzajemnych oskarżeń oraz poczucia bezgranicznej bezradności. Dlatego też historię Beaty Szynkowskiej, która postanowiła podzielić się z czytelnikami swoją walką o dziecko, musiałam skonfrontować z własnym doświadczeniem.

DSC_0001

Już sam tytuł spowodował, iż nie mogłam przejść obojętnie obok tej niezbyt obszernej publikacji. Znając kilka faktów z życia autorki, sądziłam, że odnosi się on do dwójki jej pociech. Tymczasem właściwa interpretacja wymagała nie tyle uważnej lektury, co po prostu uruchomienia empatii. Beacie Szynkowskiej, kobiecie sukcesu, szczęśliwej żonie, ambitnej pracownicy i towarzyskiej duszy, spełnienie kojarzyło się z ciepłem domowego ogniska oraz rodziną, w skład której wchodzili nie tylko małżonkowie. Lata starań, pielgrzymki do gabinetów specjalistów nie przyniosły wyczekiwanych efektów. Mimo wszelkich trudności związek tych ludzi trwał nieprzerwanie, niczym solidnie zbudowany okręt, opierał się sztormom i przeciwnościom losu. Aż w końcu para otrzymała zielone światło, ostatnia z opcji, jaką oferuje im współczesny świat, stała się możliwa do zrealizowania. Magiczne słowo ADOPCJA zagościło na ustach Wojtka i Beaty i dzięki odpowiednim ludziom, opuściło ramy abstrakcji.

Każde z małżonków wiązało inne nadzieje z perspektywą powiększenia rodziny, jaką umożliwiała adopcja. Dla autorki książki płeć dziecka nie miała znaczenia, jej partner zaś nastawiony był na córkę. Zderzenie wyobrażeń wspomnianej pary z rzeczywistością, pozwoliło przewartościować ich poglądy. Dzięki temu, iż mającego pojawić się w ich domu młodego człowieka nie traktowali jako biednej sierotki, dla której muszą poświęcić swój czas, pieniądze i karierę, tylko jako dopełnienie miłości, jako kogoś, kto nada ich rodzinie głębszego sensu, udało im się spełnić największe marzenie.

W obliczu możliwości, jakie daje adopcja, kwestie związane z wiekiem, płcią czy stanem zdrowia lub z pochodzeniem dziecka, odchodzą na dalszy plan, stają się mniej ważne, oczywiście pod warunkiem, że ludzie, którzy pragną wychowywać kogoś, kto nie odziedziczył ich genów, jak bliską osobę. Historia Beaty i Wojtka ukazuje trudną drogę do tego, by stać się rodzicem, odpowiadać za nowe życie, nowego członka rodziny, udowadniając sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Nie myślcie jednak, iż ukoronowanie długoletniej walki o potomka przyćmiło wydarzenia z przeszłości autorki książki. Kobieta nie wymazała z pamięci zachowania byłej pracodawczyni, dla której młoda matka mimo sporej wiedzy, doświadczenia, chęci i dyspozycyjności była pracownikiem gorszej kategorii, kozłem ofiarnym, najmniej znaczącym pionkiem, zasługującym na bezlitosną eliminację. Cóż, żyjemy  takich czasach, gdy ciężarne machają pracodawcy przed nosem lekarskim zwolnieniem już na samym początku błogosławionego stanu, mimo iż bez problemu mogłyby jeszcze przez jakiś czas wywiązywać się ze swoich obowiązków. Temat ten wymaga jednak oddzielnego wpisu i oczywiście należy go rozpatrywać indywidualnie w zależności od przypadku. Mimo wszystko wspomnienia Beaty napawają optymizmem, jej pamiętnik pełen jest zarówno szczęśliwych zwrotów akcji, jak i pełnych cierpienia momentów.

Skłamałabym pisząc, iż opowieść o rodzicach adopcyjnych, którzy swego syna traktują jako cud, pośrednio odpowiedzialny za narodziny ich biologicznego potomka, jest literackim majstersztykiem. To tekst o przeciętnych walorach estetycznych, trącący banalnymi zwrotami i infantylnym nazewnictwem, jednakże nie umniejszając jego autorce, może być światełkiem w tunelu, iskierką nadziei dla tych, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, co Beata. Jedno jest pewne Urodziłam, gdy mój syn skończył dwa miesiące to szczere wyznanie, udana próba przelania na papier emocji, które poruszą wrażliwego czytelnika. Zalecam ją nie tylko partnerom starającym się o powiększenie rodziny, szczęśliwym rodzicom, ale również katoholikom o zaściankowych poglądach, dla których  takie słowo jak IN VITRO wiąże się z niewybaczalnym grzechem.

Beata przekonała się, że praca w korporacji, choć była ambitnym wyzwaniem i dawała złudne poczucie spełnienia oraz finansową stabilizację, okazała się zamachem na jej szczęście, na rodzinę i przyszłość. Największy wpływ na nasza przyszłość mamy my sami. ,,Posiadanie dzieci” nie zagwarantuje nam ani godziwej starości, ani pomocy w sytuacji, gdy marna emerytura nie pozwoli przetrwać do końca miesiąca. To, w jaki sposób traktujemy bliskie osoby może się na nas zemścić i na starość zostaniemy sami, jak przysłowiowy palec. Kto wówczas poda nam szklankę wody? Pani z ZUSu? A może listonosz z ,,kieszonkowym”?

Urodziłam, gdy mój syn skończył dwa miesiące

Beata Szynkowska

Warszawa 2013

Warszawska Firma Wydawnicza

Półka: egzemplarz recenzencki

P.S.

Źródła obrazków:

1. http://www.sesamechestnut.com/2012/04/two-hands.html

2. http://www.smittenby.net/2013/06/08/adoption-part-6-2/

li_lia

W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.

3 komentarzy w Być rodzicem za wszelką cenę

  • nikollet85 says:

    OSTATNIE SŁOWA SA MI TAKIE BLISKIE… „Kto wówczas poda nam szklanke wody?”
    Ja na szczęscie mam dzieci, ale sama nie podam jej nikomu… Dłuższa historia ;)

  • Antoniana says:

    Tytuł daje do myślenia!! chętnie bym przeczytała! ale teraz lektur mam na najbliższe 3 miesiące ; p, tą dopiszę do listy!! ; )

  • Yllla says:

    Książka na trudny temat. Jestem przypadkiem, zajścia za pierwszym razem, więc z pewnością nie jestem w stanie zrozumieć co przeżywają osoby tak długo starające się o dziecko, jednak książka wydaje się interesująca i do tego z półki „docenisz swoje szczęście”. Lubię takie :) Może kiedyś przeczytam :)

Zostaw komentarz

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>