-
Solidarność jajników. Mama w dużym mieście
26 sierpnia 2012 Dla dziecka, Miejsca
-
Młoda uwielbia pociągi. Na widok lokomotywy piszczy z radości. Postanowiłam sprawić jej przyjemność i zabrać ją na kolejową wycieczkę. Na cel obrałam Piernikowo.
Po tej wyprawie straciłam wiarę w ludzi.
Tekst dedykuję żeńskiej części czytelników bloga. Kobietom, które doświadczyły macierzyństwa, tym, które dopiero planują, lub oczekują na nowego członka rodziny oraz dziewczynom, które nie wyobrażają sobie, że mogłyby powołać na świat swojego potomka.
Przesłanie jest proste, ale dobitne- bądźmy solidarne.
Dotąd nie zdarzyło mi się, abym poprosiła o pomoc obcą osobę. Dźwigając swój ciężki, nieforemny i wielki brzuch z małą Nadią w środku nie korzystałam z kas pierwszeństwa, nie domagałam się pozakolejkowego obsłużenia . Dotąd również nie doceniałam faktu, że mieszkam w pipidówku, który obejdę wzdłuż i wszerz w godzinę z hakiem. Przyzwyczajona do wygody, jaką jest podróżowanie własnym autem, nagle zderzyłam się z rzeczywistością, z codziennością funkcjonowania w wielkim mieście . Poraziła mnie społeczna znieczulica, przeszkody infrastruktury XXI wieku, a przede wszystkim własna bezsilność.
Zaczęło się całkiem niewinne. Po skończeniu studiów odwykłam od codziennego podróżowania publicznymi środkami komunikacji, które przez pięć lat były moim chlebem powszednim. Stojąc z dzieckiem na peronie z obładowanym wózkiem (wyjazd z dwulatką przypomina prawdziwą wyprawę) spoglądałam w kierunku nadjeżdżającego pociągu. Postanowiłam ulokować się w pierwszym wagonie, wiedząc, że tam zazwyczaj przesiadują kontrolerzy biletów, a co za tym idzie w przedziale nikt nie odważy się kopcić papierosów .
Kiedy moloch zatrzymał się na stacji, wysiadający z niego konduktor z impetem otworzył drzwi i spoglądając na mnie uciekł, aż się za nim kurzyło. Poczekałam aż wszyscy wejdą i próbowałam wnieść wózek do środka. Gdyby to był pociąg osobowy nie miałabym najmniejszych problemów, ale w sobotnie przedpołudnie kursowały wyłącznie pospieszne. Przeciśnięcie się przez wąskie wejście graniczyło z cudem. Nie dość że wyrwałam daszek od wózka, niemiłosiernie wybrudziłam jego boki to jeszcze zaklinowałam się w drzwiach. I tak wisząc pomiędzy schodkami, wejściem a peronem tkwiłam, mocując się z ciężarem, który nawet jak na tak postawną babę, jaką jestem, okazał się ponad moje siły. Sytuacji przyglądał się młody mężczyzna, który stał oparty o przeciwległe drzwi i ochoczo rozmawiał przez telefon. Nawet nie drgnął. Dopiero po chwili poczułam, że ktoś podnosi mi wózek i pomaga go wepchnąć do środka. Moim wybawcą okazała się młoda dziewczyna, trochę młodsza ode mnie. Podziękowałam jej i już miałam nadzieję, że podróż, która jeszcze się nie rozpoczęła nie będzie obfitować w dalsze niedogodności.
Wtedy okazało się, że nie wyjadę wózkiem z tego przedsionka. Korytarz wagonu był również zbyt wąski. Wypięłam Nadię ze spacerówki i wyruszyłam w poszukiwaniu najbliższego wolnego miejsca. Dwa pierwsze przedziały wypełnione były teczkami i ubraniami konduktorów. Dalej nawet nie próbowała iść z obawy o mój pozostawiony w wózku ,,dobytek” i niedomknięte drzwi, które mimo moich szczerych chęci nie chciały się zamknąć. Stanęłyśmy z Młodą na korytarzu, mając w zasięgu wzroku naszą furę i tak dotrwałyśmy do końca podróży.
Pamiętając niedogodności, towarzyszące mi podczas wsiadania, postanowiłam schować dumę do kieszeni i zapytałam grzecznie konduktora czy pomoże mi z wózkiem podczas wysiadania. Od razu pożałowałam tej decyzji. Pracownik kolei z wściekłością odparł, że to nie należy do jego obowiązków, a mało tego, on ma teraz bardzo ważną robotę papierkową ,,Nie widzi pani, co robię?”. Dalszego słowotoku jegomościa nie miałam zamiaru słuchać. Zamknęłam drzwi i wróciłam na swoje miejsce. Krótko po tym do konduktora dołączyła koleżanka po fachu. Papierki zniknęły w torbie, mężczyzna z ochotą wdał się w rozmowę o trudach jego egzystencji.
Podczas wysiadania na szczęście konduktorka, która przysiadła się do delikwenta podeszła do mnie i pomogła mi znieść wózek. Z pomocną ruszyły również dłonie dopiero wsiadającego pracownika kolei.
W Piernikowie zaliczyłyśmy wszystkie możliwe środki lokomocji. Młoda miała okazję przejechać się tramwajem, autobusem. Ja tymczasem mogłam poobserwować otaczających mnie ludzi. Ich zachowanie podziałało na mnie niczym kubeł zimnej wody. O ile autobusy posiadają obniżane wejścia, tak wniesienie wózka do tramwaju to zadanie dla dziewczyny Pudziana. Odrobina matematyki dla niedowiarków: moja fura waży 8,5kg, Nadia 12kg, torba z pieluchami, ubraniem na zmianę, soczkami, jedzeniem, zabawkami itp. ok 2kg.
Okropnie irytują mnie nieproszone docinki starszych pań, które bez ogródek komentują otaczający je świat. Komentarze w stylu ,,Co tak wzdycha? Se dzieciaka zrobiła to niech się męczy” albo ,,Po co to włazi do tego tramwaja , tylko miejsce innym zajmuje”.
Az korci, żeby ciętą ripostą rzucić w stylu ,,Niech tak nie szczeka, bo na jej emeryturę podatku nie będę płaciła”. Ale po co mścić się na własnym zdrowiu za głupotę innych?
Dalej. Tłum ludzi na przystanku. Wszyscy zajmują wygodne pozycje. Oczywiście z dala od matki z dzieckiem. Przecież można się od niej czegoś zarazić. Ta dwójka symbolizuje kłopoty. Pewnie zaraz podejdzie i zapyta czy wózka by jej ktoś nie wniósł, albo dziecka za rękę nie potrzymał. Trzeba ją omijać szerokim łukiem, udawać, że jej tam wcale nie ma. Jak trędowatą traktować.
Stoją tak sobie, zajęci komórkami, smartfonami, tabletami, gazetami, siatkami z zakupami. Sprawdzam czy Młoda ma dobrze zapięte pasy, żeby mi czasami przy podnoszeniu nie wypadła, bo zaraz TVN przyjedzie i mnie jako gwiazdę Uwagi ochrzczą. Już widzę te nagłówki ,,Wyrodna matka dziecko na tory upuściła”. Zagryzam dolną wargę zębami. Dam radę. No kto jak nie ja? Nie pcham się, czekam, aż wszyscy wsiądą. Mijają mnie wystrojone dziewczyny, napakowani młodzieńcy, panie w średnim wieku, uśmiechnięci panowie. Niby tak przypadkiem ktoś mnie szturchnie. Faktycznie takie 70 kilo z hakiem ciężko zauważyć. Jakoś mi się udaję. Wsiadamy całe, zdrowe. Młoda piszczy z zachwytu, który mnie się nie udziela.
Dojechałyśmy do centrum. Nogi kierują mnie w stronę McDonalda. Młodej trzeba wyściółkę zmienić, WC nawiedzić i jakąś bułkę do pustego już żołądka wrzucić. Prawdziwie rodzinna restauracja z kiblem na piętrze z krętymi schodami. Przed wejściem maszyna, która woła ode mnie 2zł i pani sprzątająca, która pilnuje czy nikt nie próbuje się przecisnąć pod zabezpieczającą barierką. Tak, oczywiście, akurat planowałam to z premedytacją… Zostawiam klamoty na nadgryzionych siedzeniach. Obok mnie wesoło konwersuje grupka młodych ludzi. Od razu zagadują do Młodej. Postanawiam skorzystać z ich uprzejmości. Popilnują wózka. Nie ma problemu. No to idziemy tam, gdzie król chadza piechotą.
Potem udaje mi się coś zjeść. Młoda cieszy się ogromnym powodzeniem. Jest gwiazdą na sali. Słychać jej radosny szczebiot. Zbieramy się. Wróciła mi wiara w ludzi. Przed schodami dopada mnie młody mężczyzna. Pyta czy pozwolę mu znieść wózek z dzieckiem. Stoję przez sekundę niczym słup soli. Przypominam sobie do czego służy język i ze wzruszenia dziękuję i przyjmuję propozycje. Nie wiem czy zrobił to, ponieważ całej sytuacji przyglądała się jego dziewczyna i chciał jej zaimponować, czy po prostu jest uprzejmy. Nie obchodzi mnie to. Doceniam gest i nie zamierzam drążyć tematu.
Kolejna przeprawa tramwajem. Zachciało mi się zwiedzić największą w Piernikowie galerię handlową. Tym razem mile się rozczarowałam. Widząc moje przeboje z wsiadaniem podeszła do mnie kobieta w kwiecie wieku i bez pytania złapała wózek za jego dolną część i pomogła mi go wepchnąć.
Dojechałyśmy do Plazy. A tam małe-wielkie poruszenie. Jakaś sława obsługuje imprezę. Chałturka dla celebryty. Podjeżdżam z Młodą i widzę opalonego Włocha. Skądś go kojarzę. Już wiem, występował w programie emitowanym na Dwójce. Otacza go wianuszek ludzi, tak ubogi, że aż mi się go żal zrobiło. On jednak z miną showmena, z uśmiechem za 1000zł prowadzi przedstawienie. Podjeżdżam, pytam niewinnie czy mogę mu zdjęcie zrobić. Nie widzi problemu. Pozuje cierpliwie. Chwilę rozmawiamy. Całkiem sympatyczny jegomość. Nie żadna tam gwiazdka ze spalonego teatru, której się priorytety pomyliły i sława do łba uderzyła. No to nam Paulo Cozza ładnie się zaprezentował.
Młoda trzyma się dzielnie. Jednak nie daje mi spokojnie pokręcić się między regałami sieciówek. Zupełnie niezakupowa z niej dziewczyna. Po ojcu to ma. Rozkręca się w Smyku. Wychodzimy uboższe o kilka banknotów za to z kolorowym, grającym telewizorem pod pachą. Jakoś udaje mi się nawiedzić Douglasa, a wcześniej Naturę i Hebe. Z C&A również wychodzę zadowolona.
Potem jest gorzej. Wychodzi na jaw brak popołudniowej drzemki, która ewidentnie dzisiaj by Młodej się przydała. Kiedy szaleje na karuzeli za 2zł mam wrażenie, że jednak dzień zaliczę do udanych. Potem, przy zdejmowaniu, Młodej puszczają hamulce. Zaczyna wrzeszczeć wniebogłosy, bije mnie po twarzy, ciągnie za włosy, a gdy już mam łzy w oczach zatapia w moim ramieniu swoje ostre zębiska i gryzie do samego mięsa. Obok mnie stoi starsza pani i śmieje się do rozpuku. Słyszę jak mówi do syna ,,Ale agresywne dziecko”…
Ten dzień dał mi mocno w kość. Utwierdził w przekonaniu, że jesteśmy społeczeństwem, które nie lubi pomagać, ale uwielbia ranić komentarzami. Nie mogę zrozumieć tej znieczulicy, tego obojętnego przechodzenia wobec kogoś, kto mimo iż o pomoc nie prosi ewidentnie jej potrzebuje. Na początku myślałam, że to może spowodowane jest moją posturą, niesympatycznym obliczem. Jednak gdy zobaczyłam, że w identycznej sytuacji była dziewczyna, naprawdę atrakcyjna dziewczyna, zrozumiałam, że wygląd nie ma znaczenia.
Teraz apeluję do zdrowego rozsądku, do przedstawicielek mojej płci . Pokażcie klasę. Nie bądźcie obojętne. Wasze zadbane paznokcie nie ucierpią podczas chwilowego wysiłku. A stojącym, odpicowanym metromenom niech ego spadnie o kilka procent. Taki miły gest naprawdę wiele znaczy, a nam matkom samowystarczalnym pomaga przywrócić wiarę w drugiego człowieka.
li_lia
W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.
Przeczytałam cały artykuł … zazdroszczę Nadzi takiej przejażdżki Niestety ludzie w dzisiejszych czasach są zabiegani i zajęci swoimi sprawami, nie zwracają uwagi na swoje otoczenie. No ale co najważniejsze mała była zadowolona, a to liczy się najbardziej ! ;D
Oj tak Olu. Grunt, że mała buntowniczka dobrze się bawiła.
Pozdrawiam Cie serdecznie
Wiesz co, w połowie przestałam czytać, bo już po prostu szlag mnie trafia, jak po raz kolejny się przekonuję, że żyjemy sobie spokojnie własnym życiem, a wokół nas sami egoiści
Ja osobiście nie robię problemu z ustąpienia komuś miejsca w autobusie czy pomocy w wniesieniu wózka. Ale przez dwa lata gdy jeździłam publicznymi środkami transportu napatrzyłam się dość jak są traktowane matki z wózkami przez innych pasażerów. Nie chodzi mi nawet o to, że nikt im nie pomaga, ale o wzdychania pod nosem i przewracanie oczami, które muszą znosić za to, że zajmują cenne miejsce w autobusie. Nauczona tym złym doświadczeniem jeszcze nie zdecydowałam wybrać się z mała „do miasta” naszymi podmiejskimi autobusikami. I pewnie długo się nie zdecyduję.
Gdy byłam już w zaawansowanej ciąży czasem ktoś ustępował mi miejsca ale spotkałam się też z zaciekłymi minami i złym wzrokiem emerytek, mówiącymi „Niech nie myśli, że usiądzie bo ma wielki brzuch”. Ahh, życie…
Ale widać, że Nadzia zadowolona, a to najważniejsze:) My z naszą małą byliśmy w ubiegłą sobotę w Wielkiej Nieszawce w Aquaparku, o którym kiedyś już wspomniałam. Mała baaaaaaaaaardzo szczęśliwa
och to prawda, że znieczulica dopada ludzi. Ja sama niestety muszę jeździć publicznymi środkami transportu i codziennie widze różne podobne sytuacje. Raz gdy miałam jazdę (robilam prawo jazdy) byłam świadkiem strasznej sytuacji. Otóż jechałam na rondo i przed bylo przejscie dla pieszych, a że przejść chce, a właściwie przejechać pan na wózku inwalidzkim więc zatrzymałam się wyraźnie dając przyzwolenie na wejście na pasy. Pan rusza, ale jak to bywa w Polsce pogruchotany zjazd spowodowal, zę pan spadł z wózka prosto na twarz na ulicę, a że nie miał w ogole nog nie dał rady wspiąć się z powrotem na wózek. Ludzie przechodzili obok, ja już byłam gotowa porzucić samochód i mu pomóc, na szczęście znalazla się młoda dziewczyna, która mu pomogła i jeszcze ucieła sobie z nim pogawędkę.
Loriette- historia jak z filmu. Cholernie przykra sytuacja. Całe szczęście, że ktoś temu panu pomógł.
Po powiem jedno masakra niedawno miałam podobną sytuację ale jak dla mnie jest to po prostu zbyt długa historia żeby ją tutaj opowiadać:)Naprawdę ludzi pochłoneła nowoczesność i tak naprawdę wszyscy gadają żeby świat się poprawił a jak przyjdzie co do czego to nikt nie omoże .Oczywiście jat garstka ludzi o dobrym sercu ale ciężko ich spotkać
100% prawdy, nie wiem czego się boimy, że ktoś na nas krzywo popatrzy, że komuś pomożemy? Małe gesty znaczą wiele!
zgadzam się totalna znieczulica… w sobote na koncertach na schodach leży młody chłopak nie widać czy oddycha… siedzę z moim lubym na schodach nie daleko jak zauważyłam tego chłpaka chciałąm podejść bo niewidać żadnegu ruchu, naet klatki piersiowej… jednak nie ma jak, właśnie skończył się jeden koncert i chmara kudzi idzie przez te schody, nie zwracając uwagi na leżącego jegomościa (przeszło pełno ludzi), jak szłam zauważyłąm sytuację gdy ktoś go dotkną i poszedł dalej nie czekają na jakoąś reakcję, gdy odeszłąm okazało się, że puls jest, jedank wcześniej usłyszałam „odejdź pijany napewno”. Jak się okazało nie był pijany czy naćpany ale zmęczony położył się żeby posłuchać muzyki w takiej pozycji i zasną.
Co do wózków gdy chce pomóc jakieś kobiecie z wózkiem zawsze jest mile zaskoczona… zresztą tak jak i struszki z kulami którym pomagam wsiąść czy utępuję miejsca. Smutne jest to, że to zakakuje a nie jest czymś normalnym
Żanetko- miło Cię ,,widzieć”
Ja miałam podobnie, tylko niestety trafiłam na alkoholika.
Pozazrościc udanego dnia A co do znieczulicy to opowiem Ci jak pozwolisz krótką historie z mojego życia. Będąc w 8 miesiącu ciąży z Laurką wybrałam się standardowo na badania krwi do przychodni. Przychodnie otwierają o 8, ale że starsza córkę przed ósmą odprowadziłam do przedszkola pod przychodnia byłam przed ósma. Ludzi standardowo około 15-20 juz czekało. Gdy otworzono drzwi wszyscy na HURA wbiegli do środka, a ja powolutku wkulałam sie na końcu. Podeszłam pod zabiegowy i czekałam jako pierwsza,bo w ciąży byłam. Nikt nie protestował do czasu-podeszła pielęgniarka i wołała do środka, przede mnę wyrosła jak z podziemi babka koło 55-60 lat i idzie, na to pielęgniarka, że kobieta w ciąży, a baba że ona juz od 6 rano czeka na pobranie krwi i że sobie kolejkę zajęła jako pierwsza i nie ma zamiaru przepuszczać, bo ona w ciązy nie jest. Więc ja usiadłam i powiedziałam, że poczekam, bo mi sie nie śpieszy. Ludzie obecni przy tym zajściu wybuchnęli śmiechem, no bo stara baba gdyby mogła to by mnie zjadła ze wściekłości, że chcę się wepchać. Niestety taki jest nasz kraj, nic się nie liczy dla nikogo i nie ma poszanowania dla kobiet w ciąży i matek z dziećmi. My jesteśmy jak osoby trędowate- z dala bo cuchniemy…
MamoLaurki- ściskam Cię mocno za tę historię.
ale nawet jeżeli byłby pijany ile to puls prawdzic a ciężarne faktycznie są traktowane jak trendowate… niestety
Droga Ewo, przeczytałam Twój 1 dzień z życia od dechy do dechy i szapoba za trud, jaki wkładasz w macierzyństwo Świetna z Ciebie mama, widać gołym okiem, jak dbasz o wszystko dla swojej ślicznej córeczki Nadii. Jesteś prawdziwą matką Polką – odważną, waleczną, poświęcającą się w imię dobra dla dziecka, jednak kiedy trzeba zawalczyć o swoje to również dajesz sobie świetnie rady Przykre jest jednak to zjawisko społecznej znieczulicy u ludzi, które ja również na co dzień obserwuję, a bardzo lubię obserwować ludzi, którzy niemal są gotowi pobić się o szmatkę w ciuchu czy o kolejkę w hipermarkecie To temat rzeka – można pisać, pisać i pisać.. Jednak masz rację ! – Solidarność jajników powinna królować i my kobitki, niezależnie od wieku, statusu społecznego czy wyglądu winniśmy pomagać sobie, a nie dogryzać. Rzeczywistość codzienna jest jednak brutalna, wyścig szczurów był i będzie.. Miejmy jednak nadzieję, że wsród zaewistnych setek ludzi zawsze znajdzie się ktoś o pokrewnej duszy i wyciągnie do nas pomocną dłoń, czego sobie , jak i Tobie życzę :*
Dziękuję Leno za Twój komentarz.
Staram się, nie zawsze jest tak, jakbym tego chciała.
Tyle lat walczyłam o to, by móc zostać mamą, to teraz moje dziecko daje mi to odczuć nawet kilkukrotnie, że jest na świecie i zajmuje w nim najważniejsze miejsce.