-
Kolacja u Hannibala Lectera
-
Gdyby meble w tej kuchni potrafiły mówić z pewnością zyskałyby miano koronnych świadków, pogrążających swymi wyznaniami pewnego zacnego obywatela. Na ich drewnianych oczach rozgrywały się spektakle, które nigdy nie doczekały się uznania wśród szerszej widowni. Były świadkami narodzin potraw, balansujących na granicy kulinarnej sztuki i odpychającej zbrodni. Ich niewykształcone uszy zatracały się w wypływającej z gramofonu melodii, nieudolnie powtarzanej przez gospodarza. W jego wykonaniu nawet spokojna partia, napisana z myślą o fletach, brzmiała niczym czyhający na ofiarę drapieżnik. Bezwzględne murmurando pastwiło się nad zalegającą ciszą. Tembr głosu szefa jednoosobowej kuchni, choć zdradzał jego podniecenie, równocześnie zwiastował makabryczny koniec czyjegoś życia.
Dziś daniem głównym miało okazać się spaghetti. Hannibal Lecter zadbał o to, by wszystkie jego komponenty posiadały odpowiedni rodowód. Miało mu to zagwarantować najwyższy stopień przyjemności, ekstazę podniebienia, podczas której żołądek tracił kontakt z rzeczywistością, stawał się odrębnym bytem, oddającym hołd filarowi dania. Bowiem mistrz ceremonii nie tylko smakował, wyrażał zachwyt nad samym faktem konsumpcji. To był jego uroczysty akt uległości wobec ofiary.
Niezwykle wypielęgnowane, można by rzec, że wręcz kobiece dłonie Lectera, z gracją ujęły srebrne sztućce. Ostre zęby kosztownego widelca zanurzyły się w szkarłatnym sosie. Przemierzając pomidorowe czeluści, namiętnie dźgały kawałki drobno zmielonego mięsa. W końcu pierwszy kęs poddał się pieszczotom języka prawdziwego konesera, który chwyciwszy za nóżkę wytwornego kieliszka, wzniósł toast:
- Twoje zdrowie, Valentino. Smakujesz wybornie…
Nim całkiem sprawna, będąca okazem zdrowia, wątroba Valentiny, wylądowała na talerzu Hannibala, jej posiadaczka, nie przeczuwając zagrożenia, wdała się w całkiem intrygującą konwersację z niemłodym już mężczyzną, który o winach zdawał się wiedzieć więcej niż ona sama, właścicielka gustownego lokalu, miejsca pielgrzymek lokalnych elit. Gdyby tylko potrafiła odczytać prawdziwe zamiary rozmówcy z pewnością nie skończyłaby jako główny składnik spaghetti.
Mistrz kulinarnej ceremonii zadbał o warzywa, wśród których prym wiodła cebula i czosnek. Nie powstydziłaby się nich sama królowa Bona. Wystarczyło nadać im odpowiedni kształt i poddać termicznej obróbce. Nieco bardziej ucierpiały dojrzałe pomidory. Ich struktura uległa zniszczeniu, puszczając kaskady bogatych w likopen soków, w których topił się ożywczy miąższ, tworząc podstawę bolońskiego sosu.
Gdy z gramofonu dobiegał dźwięk utworu Prokofieva, w głębokiej patelni rumieńców nabierała cebula wraz z towarzyszącym jej czosnkiem. Ich aromat wkrótce zdominował spory mięsny kawałek, wycięty z ciała Valentiny. Niedługo po tym połączył się z pomidorowym farszem. Na wskroś idealny Hannibal Lecter uszlachetnił swe kulinarne dzieło szczyptą tymianku, niepełną łyżeczką soli, odrobiną oregano i całkiem słuszną porcją bazylii. Następnie mrucząc pod nosem ulubiony motyw z odgrywanej w kółko melodii, ukrył pod przykrywką esencję głównego dania i zajął się przygotowaniem makaronu.
Długie, idealnie grube patyczki w kolorze oblanego południowym słońcem zboża pod wpływem gorącej wody zmieniały swój pierwotny kształt. Zanurzone w bulgoczącej kąpieli, stawały się coraz bardziej miękkie, plastyczne, jakby całkowicie poddały się woli nowego właściciela. Lecter mimochodem spojrzał na klasyczne opakowanie makaronu. Cenił sobie potrawy, wykonane z najlepszych gatunkowo produktów, a do takich zaliczała się propozycja Arrighi. Półkilogramowa paczka skrywała złotą, sycącą i smaczną słomkę, wytworzoną z pszenicy durum i krystalicznie czystej wody. I chociaż właściciel zbożowego przysmaku był w stanie zapłacić każdą cenę za znakomity efekt swej pracy, makaron wyniósł go zaledwie cztery złote z groszami.
Wykwintny kucharz dbał, by nie przekroczyć zalecanego czasu gotowania, by wiotkość makaronu nie przeistoczyła go w bezkształtną kluskę. W osolonej wodzie cierpliwie czekał na połów. Aż wreszcie wylądował na oszczędnie zdobionym talerzu, wciąż parujący i nagi. Jego dopełnieniem okazał się sos, na wierzchu którego opadły kawałki startego parmezanu i szczypiorku.
Valentina nie miała innego wyjścia. Musiała smakować wyśmienicie.
———————————————————————————————————————————–
Jeśli wytrwaliście do końca i mimo wszystko nie czujecie się zniesmaczeni powyższą propozycją, zachęcam do obejrzenia serialu, do powstania którego inspiracją okazał się Hannibal Lecter. W roli uczonego kanibala wystąpił Mads Mikkelsen (znany chociażby z ,,Drzwi”, ,,Dziennika Diny”, ,,Kochanka królowej” czy głośnego ,,Polowania”), a zamiast Jodie Foster, którą prześladowały owieczki, zobaczycie niezrównoważonego emocjonalnie detektywa, który posiada niezwykłe umiejętności. Przekonajcie się czy Antony Hopkins ma równego sobie następcę.
li_lia
W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.
Spaghetti uwielbiam ale za Valentinę podziękuję
Valentina to tylko dodatek
Na kolację u H.Lectera raczej się nie skuszę, ale U Ciebie, Kochana, jak najbardziej
w simie, gdybym nie znała menu, zapewne dałabym się skusić.
To ja za spaghetti serdecznie podziękuję.
A chciałam zrobić jutro, ale już mi się przypomniała ta filmowa scena.
UWIELBIAM Twój styl pisania! Hannibal to wspaniały pomysł:)
Dziękuję Kochana, ze wzajemnością
To ja poproszę wersje dla wegetarian
Nie ma problemu
Myślałem, że będzie móżdżek.
W serialu gra Mads Mikkelsen, bardzo fajny aktor. Kocham go za rolę w Jabłkach Adama. Jeśli nie widziałaś obejrzyj koniecznie Lilko
Muszę, koniecznie