Koszmarny błękit oceanu

10 lipca 2013 KosmetykiMiejsca  6 komentarzy

Od dawna planowaliśmy ten rejs. Jednak wizja naszej czwórki, przemierzającej luksusowym jachtem bezmiar oceanu, nasuwała mi jedynie katastroficzne myśli. Nie byłam podekscytowana wyprawą w nieznane, wręcz obawiałam się licznych niebezpieczeństw, czyhających na nas w błękitnym żywiole. I wcale nie chodziło o to, że nie potrafię pływać, bowiem odkąd opanowałam tę umiejętność, mogłabym wieść żywot syreny. Po prostu wychodziłam z założenia, że ląd jest nie tyle bezpieczniejszym miejscem, co wręcz bardziej przewidywalnym, jeśli chodzi o niemiłe niespodzianki.

W nocy poprzedzającej wyprawę, zamiast zażywać słodkiego relaksu, który korzystnie wpłynąłby na moją cerę, pozwoliłam wybitnie płodnej wyobraźni tworzyć takie scenariusze, od których włos jeży się na głowie. Rano zostałam brutalnie wybudzona przez obsługę hotelu, która poinformowała mnie o czekających przy recepcji towarzyszach. Nie miałam innego wyjścia, jak przeprowadzić szybką, poranną toaletę, wskoczyć w kolorowe i dość skąpe bikini i zmierzyć się z przygodą. Zastałam Olę, Wojtka i Grzesia w misternie zdobionym holu, kiedy z ożywieniem rozmawiali o czekającym nas rejsie.

Od początku prześladowało mnie dziwne przeczucie. A do tej pory nie mogłam narzekać na intuicję, która nie miała w zwyczaju płatać swej właścicielce figli. Mijający nas turyści zachowywali się podejrzanie normalnie. Zmierzali ku rozstawionym przy hotelowym basenie leżakom, wciąż trzeźwi, żądni złotej opalenizny. Nic nadzwyczajnego nie udało mi się zauważyć także w przystani, w której to zacumował wynajęty przez naszą czwórkę jacht. Wojtek z właścicielem tego cuda załatwił wszelkie formalności, my zaś ostrożnie przekraczaliśmy próg naszego nowego środka lokomocji.

- Dziewczyny, klapki z nóg!- Wrzasnął kapitan- Na Marissię nie można wchodzić w obuwiu.

- A to dlaczego?- spytała Olka

- Jeśli nie chcecie, by pech zabrał się z Wami na wyprawę, zróbcie, co mówię- wyjaśnił z nonszalanckim uśmiechem, który dodał jego ogorzałej twarzy takiego uroku, iż żadna z nas nie mogłaby się mu oprzeć.

- Przesądy i zabobony!- dodała kąśliwie moja przyjaciółka- Jak w średniowieczu. Może jeszcze wierzycie, że kobieta na pokładzie sprowadzi nieszczęście na całą załogę? Powinnam wskoczyć w męskie fatałaszki i jak Anne Bonny lub Mary Read udawać pirata?

Przystojny kapitan zbył jej pytanie milczeniem. A ja wiedziałam, że ten brak odpowiedzi będzie mnie prześladował dotąd, aż z powrotem nie znajdę się na stabilnym gruncie.

rekin

Nasz imponująco kosztowny wodny statek pozbawiony był żagli. Całe szczęście, że nie byliśmy zależni od wiatru. Wojtek z Grzesiem, którzy niejednokrotnie mieli okazje pobierać nauki od kapitana, doskonale radzili sobie z obsługą jachtu. Kiedy więc poczułam drżenie wprawionego w ruch silnika, przymknęłam oczy, zajmując wygodną pozycję pod podkładem. Nie chciałam żegnać się z lądem. Miałam nadzieję, że nie odpłyniemy za daleko. Wolałam przeczekać moment opuszczania przystani i skupić się na uspokojeniu nerwów. Gratulowałam sobie, że w całym porannym zamieszaniu zapomniałam pochłonąć śniadania. Miałam pewność, że nie ujrzy ono światła dziennego, niszcząc podłogę Marissy. Próbowałam utożsamić lekkie kołysanie statku z jakąś przyjemną czynnością. Wyobrażałam sobie, że leżę bezpieczna, otulona wełnianym kocem, w dużej, drewnianej kołysce, która zmienia swoją pozycję, popychana przez ręce bliskiej mi osoby. W końcu krótkie chwile samotności przerwała Ola, wyciągając mnie na pokład jachtu.

To, co wtedy dotarło do moich oczu, do mojej świadomości, przypominało pyszny deser przyjaciółki, która w błękitnej galaretce zanurzyła kilka łyżek puszystej, bitej śmietany. Tak właśnie się czułam, jakbym została zamknięta w przezroczystej szklance, wypełnionej zniewalającą przekąską. Tymczasem rolę galaretki przejęło niebo oraz ocean, chmury zaś doskonale udawały wzburzoną śmietanę. Gdybym tylko miała w zasięgu jakąś łyżeczkę… Przyjemną wizję przerwało pytanie Oli.

- Ciekawe, jaka odległość dzieli nasz jacht od dna oceanu?

- Będzie coś około 4 kilometrów, oczywiście w najgłębszym miejscu- stwierdził Wojtek.

- Czyli tyle, aby można było zebraną w nim ilością wody przynajmniej dwa razy pokryć Giewont- uzupełnił Grześ- Ale to nic w porównaniu z Rowem Marjańskim. Pół wieku temu dwóm nurkom udało się pokonać aż 11 kilometrów, zanurzając się w batyskafie.

- Fiu, fiu. Ktoś tu odrobił pracę domową- stwierdziła Ola.

Wojtek wyłączył silnik. Razem z Grzesiem wyrzucili kotwicę, po czym pospiesznie zdejmując koszulki, wskoczyli do wody. Widok dwóch dobrze zbudowanych męskich ciał, znikających pod powierzchnią oceanu, zamiast wprawić w zachwyt, sprawił, iż ponownie ogarnęło mnie niespokojne przeczucie. Już nie mieliśmy do czynienia ze strzeżonym kąpieliskiem, to nie był basen z drabinkami, linami, na które nadziano plastikowe piłeczki. Nie można było po prostu przestać poruszać kończynami. I kiedy tak oddawałam się czarnym myślom, Ola dołączyła do zanurzonych po szyję towarzyszy, czyniąc przy tym tyle hałasu, jakby nad jachtem zebrało się przynajmniej stado rozkrzyczanych mew.

- Tego mi było trzeba! Myślałam, że usmażę się jak omlet na tym skwarze- stwierdziła moja mokra towarzyszka,

- Olka, wyjątkowo muszę się z tobą zgodzić- odpowiedział Wojtek.

- Wreszcie nadajemy na tych samych falach, prawda?- dodała, puszczając w kierunku swojego chłopaka oczko.

- Grzesiu, teraz pozostało ci przekonać Ewę do tego, by do nas dołączyła. Aż żal nie skorzystać z takiej okazji- stwierdził kolega mojego partnera.

- Nie będę cię zmuszał, ale pamiętaj, bez ryzyka nie ma zabawy- rzucił w moim kierunku Grzesiek.

Niechętnie usiadłam na brzegu łodzi, pozwalając nogom zawisnąć między taflą oceanu, a powietrzem. Nie byłam przekonana do takich szaleństw. Chciałam po prostu poopalać się na pokładzie, z dala od wszelkich niebezpieczeństw. Wizja braku gruntu pod stopami przerażała mnie do tego stopnia, że nie zauważyłam kiedy ręka Wojtka zacisnęła się na mojej kostce, skutecznie wciągając mnie do zimnej cieczy…

Świat zawirował. Na chwilę straciłam orientację, pozwalając oblepić się nacierającym na moje ciało bąbelkom. Instynktownie zamknęłam buzię, ale nie mogłam pozwolić powiekom, by zasłoniły mi podwodny widok. Zanim poczułam dotyk rąk Grzesia, który zaniepokojony moją reakcją, zanurkował, by pomóc mi wydostać się na powierzchnię, miałam wrażenie, że spędzę tam całe wieki, bez szans na powrót do znanego mi świata.

- Cholera, Wojtek! Mogłeś ją utopić- zbeształa winowajcę zaistniałej sytuacji Ola.

- Kurczę, Ewa, musiałaś popsuć całą zabawę- skwitował pozbawiony wyrzutów sumienia Wojtek.

- No tak, specjalnie się zachłysnęłam!

Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy ramiona Grzesia zamknęły mnie w bezpiecznym objęciu. Gniew powolnymi falami opuszczał głowę, ustępując miejsca czułym słowom, szeptanym do ucha przez mojego chłopaka. Nie było sensu, bym mściła się na własnym zdrowiu za głupotę Wojtka. Miałam zamiar chwilę popływać, a potem z gracją władować się na pokład. Z tego samego założenia wyszli moi towarzysze. Na rozluźnienie atmosfery Ola uraczyła nas swoją niezbyt udaną, ale jakże zabawnie wykonaną arią, którą jej partner oczywiście musiał skomentować.

- No, widzę Oluś, że próbujesz zwabić tutaj białuchy, żeby nam niczym kanarki zaćwierkały.

- Że, co?- dopytywała się zdziwiona śpiewaczka.

- Widzę, że opuściłaś lekcję biologii, kiedy omawialiśmy życie białych wielorybów? To takie sprytne dziwolągi, które imitują muczenie krowy, a jeśli zechcą uraczą cię odgłosem bijących dzwonów.

- Nie obchodzą mnie żadne wieloryby! Mogą mnie cmoknąć wiadomo gdzie!

- Aaa, cmokać to one też potrafią, i to jak.

- Wojtuś, czy ty nie masz nic lepszego niż w trakcie wakacji dzielić się z nami naukowymi wywodami?

- Ja tylko próbuję łączyć przyjemne z pożytecznym. Od nadmiaru wiedzy jeszcze nikt nie utonął. No, chyba że czarownice. Ale o to cię kochana nie podejrzewam.

Ola obrzuciła Wojtka zabójczym spojrzeniem, ja zaś postanowiłam zakończyć tę farsę i poszukać drabinki, schodków, liny, czegokolwiek, po czym mogłabym się wspiąć na statek. W tym celu opłynęłam jacht z każdej strony i z przerażeniem stwierdziłam, że albo kompletnie padło mi na wzrok, albo rzeczywiście zapomnieliśmy o ważnym szczególe. Kiedy znalazłam się blisko Grzesia jeszcze spokojnym głosem zapytałam:

- Nie widzę wejścia na pokład. Powiedz, że zostało ono jakoś sprytnie zakamuflowane…

- Poczekaj, może je przeoczyłaś, zaraz zobaczymy.

I powtórzył dokładnie tę samą czynność, którą wykonałam kilka minut temu. Kiedy zobaczyłam niepokój w jego oczach, poczułam napływający strach, mający niebawem przeistoczyć się w przerażenie.

- Mamy problem- zaczął nieśmiało Grześ.

- Co tam znowu? Nie masz siły wnieść swojej dziewczyny na pokład- spytał Wojtek.

- Mógłbyś się zamknąć i w skupieniu wysłuchać Grześka?- wtrąciła Ola- Śmiało chłopie, mów, co ci leży na wątrobie.

-Opłynąłem jacht z każdej strony i wychodzi na to, że zapomnieliśmy zadbać o ewakuację…

- Co?- wstrzymujący się od komentarzy Wojtek nie mógł uwierzyć w słowa przyjaciela.

- Nikt nie otworzył wejścia, nie spuścił drabinki.

- A kto ostatni wskoczył do wody? No przecież Ewa!- skwitował poirytowany partner Oli.

- Jakbyś nie pamiętał, w wodzie znalazłam się wbrew mojej woli- powiedziałam, tłumiąc zbierające się w oczach łzy- nawet nie miałam szansy, by odpowiednio zareagować. Nie wspomnę już o taki detalu jak drabinka czy drzwiczki na pokład!

- Ale przecież musi istnieć jakiś sposób na to, abyśmy wydostali się z wody, prawda? Może niech Grzesiek podsadzi Wojtka, a my się po nich wdrapiemy na jacht i potem spuścimy chłopakom drabinę?- spytała z nadzieją Ola.

- Równie dobrze możemy zbudować linę z kąpielówek- dodał Wojtek, na co Grzesiu odpowiedział:

- To wcale nie jest taki głupi pomysł.

Czułam się przytłoczona nadmiarem wody, myślami oraz kłótnią moich przyjaciół. Beztroska zabawa, której stałam się przez przypadek uczestniczką, zmierzała ku katastrofie. Początkowo rześki, kojący rozpaloną skórę ocean, zaczął robić się coraz chłodniejszy. Zmęczone pływaniem kończyny odmawiały posłuszeństwa. I właśnie wtedy dopadło mnie wspomnienie Kolagenowej kąpieli do skórek i paznokci od Bingo Spa

DSC_0007

Oczami wyobraźni przeniosłam się do zacisznej łazienki, do bezpiecznych, doskonale mi znanych czterech kątów mieszkania, które dzieliłam z Grzesiem. W powieszonej nad zlewem szafce z lustrem, na jednej z półek stał plastikowy, pojemny słoik, który zawierał miałki proszek. Przepiękny błękit produktu sprawiał, iż z powodzeniem uchodził za obiekt pożądania kobiet, którym na sercu leży zarówno pielęgnacja urody, jak i niebanalny, przyciągający uwagę wygląd kosmetyku. Nie da się ukryć, iż wspomniana barwa nawiązywała do koloru oceanu, w którym zmuszona byłam teraz przebywać.

DSC_0009

Preparat Bingo Spa miał wiele wspólnego ze swoim mandarynkowym bratem, którego miałam przyjemność używać kilka miesięcy temu. Niestety, nie odziedziczył po nim tego, na czym najbardziej mi zależało. Wersję z kolagenem również zapakowano do przezroczystego pojemnika, który nawet bez konieczności do zaglądania jego wnętrza, informował swoją właścicielkę o ilości sypkiej kąpieli, która pozostała jeszcze do dyspozycji. Nieskomplikowany sposób otwierania, dodatkowe zabezpieczenie w postaci plastikowej membrany, zapobiegającej dostawanie się do preparatu wilgoci (co ewidentnie przyczyniłoby się do zbrylania niebieskiego piasku) przemawiały na korzyść producenta. Oszczędna w ozdobnikach etykieta, zawierała nieliczne, ale za to konkretne informacje, dające pobieżną wiedzę o produkcie. Na szczęście nie zapomniano o umieszczeniu adresu strony internetowej Bingo Spa. Jeśli naszłaby mnie ochota na zapoznanie się z obszerniejszą lekturą, na pewno skorzystałabym właśnie z tego odnośnika.

DSC_0008

Chociaż od ostatniego zabiegu minęło kilka dni, moje nozdrza nadal przechowywały charakterystyczny aromat preparatu. Nie wiem jak pachnie żeń-szeń, będący kluczowym składnikiem kąpieli, ale jedno jest pewne- kompozycja, którą stworzył pomysłodawca kosmetyku nie miała nic wspólnego z naturalnymi woniami. Zdecydowanie przywodziła na myśl coś sztucznego, chemicznego, co nadawałoby się raczej do odświeżania toalety niż do otulania zmysłów w trakcie wykonywania zabiegu.

DSC_0010

Pamiętam, że okropnie irytował mnie fakt, iż nie miałam zbyt wielu okazji, by przekonać się o właściwościach produktu. Bowiem wymogiem, którego nie mogłam pominąć, był idealny stan skóry. Moje dłonie nie mogły być ani przesuszone, ani zranione. Na ich powierzchni nie mogło pojawić się zadrapanie, czy chociażby wystające wokół paznokci skórki. W przeciwnym razie zamoczone w kąpieli końcówki rąk piekły niemiłosierni, szczypały, jakbym oblała się kwasem. O ironio, cóż to za kosmetyk, mający za zadanie zregenerować mi skórki i paznokcie, jeśli nie mogę go zaaplikować na zniszczone, wymagające pomocy ręce? A momenty kiedy wyglądały one idealnie mogę policzyć na palcach obu dłoni.

DSC_0011

Zanim jednak na własnej skórze poznałam możliwości kąpieli, musiałam ją przygotować. Do tej czynności niezbędne mi były trzy rzeczy: ciepła woda, porcelanowa miseczka oraz łyżeczka, którą odmierzałam ilość preparatu. W kontakcie z cieczą błękitny proszek niemalże natychmiast się rozpuszczał, tworząc subtelną pianę na powierzchni zabarwionej na niebiesko wody. Wyglądało to naprawdę uroczo i zachęcało do zanurzenia dłoni w kąpieli.

DSC_0002

DSC_0003

Jednakże urok preparatu szybko odchodził w zapomnienie, bowiem błękitna, rzekomo lecznicza ciecz, za każdym razem była niosącym ból doznaniem. Po pierwszych zabiegach zauważyłam, że na wysuszonych paznokciach lakier nie chciał się ładnie rozprowadzać, co więcej już po kilku godzinach od nałożenia odchodził płatami, wręcz odpryskiwał od powierzchni paznokci. Mało tego skórki nie były odpowiednio zmiękczone. Wobec powyższej sytuacji ich redukcja przypominała nierówną walkę z przyrządem do usuwania zbędnych osobników, które szpeciły paznokcie. Niejednokrotnie polała się krew, a skórki wyglądały gorzej niż przed próbą się ich pozbycia.

DSC_0004

Jeśli chodzi o dłonie to nie znam gorszego preparatu, który w tak krótkim czasie dogłębnie wysuszył mi skórę, zmieniając ją w nieprzyjemny w dotyku pergamin. Ściągnięta, pełna ranek powłoka ciała ewidentnie wołała o pomoc. Krótki romans z kolagenową kąpielą okazał się jedną z największych kosmetycznych pomyłek. Wszelkie pokładane w nim nadzieje okazały się bezpodstawnymi obietnicami producenta. Coś, co miało mieć korzystny wpływ na moje dłonie w rzeczywistości zaprezentowało odmienne właściwości. Całe szczęście, że regularnie stosowałam naprawdę doskonałą odżywkę, która uratowała zapuszczane od miesięcy paznokcie, chroniąc je przed zniszczeniem. Natomiast kwestię uratowania skóry zawdzięczam kolagenowi, który jednak nie miał nic wspólnego z firmą Bingo Spa.

O ile wówczas byłam wielce rozczarowana nieudanym preparatem, tak teraz wiele bym dała za to, żeby na powrót znaleźć się w mojej łazience. Co w tej chwili mogłoby się równać z bezmiarem błękitnego oceanu?

Kolagenowa kąpiel do skórek i paznokci pochodzi ze sklepu Bingo Spa. Za 300g słoiczek trzeba zapłacić 14zł. Więcej szczegółów: TUTAJ

P.S. Pierwsze zdjęcie, które zostało użyte w recenzji pochodzi ze strony 

http://www.cinemotions.com/photos-Derive-Mortelle-tt27405

i jest jednocześnie screenem z filmu ,,Ocean strachu2", 
który zainspirował mnie do napisania powyższego tekstu.

li_lia

W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.

6 komentarzy w Koszmarny błękit oceanu

  • Małgosia says:

    Kiedyś oglądałam ten film. Był okropnie… długi ;)
    Co do produktu, miałam nadzieję, że znalazłaś lek na moje potwornie pozadzierane skórki. Dalsza lektura uświadomiła mi w jak ogromnym błędzie byłam. Kosmetyk zdecydowanie nie dla mnie. Szkoda.
    Cieszę się, że chociaż galaretkę miło wspominasz :*

  • nikollet85 says:

    czyli wiem, ze nie tego juz nie chce za żadne skarby świata :)

  • Asia says:

    Czytałam już o tym produkcie na innym blogu, wrażenia były takie jak Twoje :/ Dobrze, że się na niego nie skusiłam :D

  • Yulia says:

    Fajnie wygląda, ale po raz kolejny czytam, że nic specjalnego.

  • Karcelka says:

    Czyli w sumie produkt, który dla normalnej „matki polki” jest praktycznie bezużyteczny.. widzę po sobie,że moje dłonie nie są tak idealne jak kiedyś, więc ciężko byłoby go używać :(

  • Alicja says:

    na razie podziękuję :) ) poradzę sobie bez niego :D

Zostaw komentarz Cancel reply

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>