Mon chéri

6 maja 2013 Kosmetyki  5 komentarzy

Lotniskowa restauracja jednym uprzyjemnia oczekiwanie na transport, innym zaś dodaje animuszu. Zanim znalazłem się na pokładzie zastygniętego w bezruchu blaszanego ptaka, drżącą ręką sięgnąłem po panaceum na moje podniebne dylematy. Podwójna whiskey z colą zdołała stłamsić nadpobudliwą wyobraźnię. Nie wiem kto na tym lepiej wyszedł- zadowolony ze sporego napiwku barman, stewardesa, dla której byłem uprzejmy, jak pan młody w dniu swego ślubu, czy wreszcie sam pilot. Temu ostatniemu zaoszczędziłem powtórki rodem z amerykańskiego filmu o próbie oszukania przeznaczenia.

W każdym razie udało mi się zająć całkiem wygodne miejsce, z daleka od okna, z którego miałbym doskonały widok na skrzydła. I kiedy już uzbrojony po zęby w pasy bezpieczeństwa, zamierzałem zacisnąć powieki, życząc sobie szybkiego zapadnięcia w głęboką drzemkę, sąsiadujący fotel zyskał nowego właściciela, a dokładniej mówiąc właścicielkę. Nawet nie musiałem podnosić powiek, by poznać płeć towarzysza podróży. Identyfikacji dokonał mój nos, przyjemnie podrażniony owocowym aromatem. W tej samej chwili z głośników dobiegł głos kapitana, oznajmujący rychłe oderwanie się samolotu od ziemi. Zwilżyłem czubkiem języka suchą wargę, w myślach szepcząc: ,,Only sky is the limit, Mon chéri ”.

 DSC_0097

Czymże jest człowiek wobec takiego molocha? Ot, zwykła mrówka, igraszka losu. Gdyby nie gwałtownie zmieniające się ciśnienie z pewnością szelmowski uśmiech nadal gościłby na moim ustach. Tym razem podniebną podróż rozpocząłem od podziwiania niecodziennych widoków. Nawet świadomość kurczącego się miasta nie była w stanie oderwać mojego wzroku od jakże powabnej kibici. Podświadomie dziękowałem pomysłodawcy spódniczki mini genialnego wynalazku. Obiecująca wierzchnia warstwa, przedstawicielki pięknej płci, nie ograniczała się wyłącznie do zgrabnych nóg. Długie, mieniące się odcieniami szlachetnego złota włosy, tworzyły otoczkę, falującą poświatę wokół twarzy, której nawet najlepsza lustrzanka nie oddałaby całej urody. Jednym słowem ideał, do tańca i do różańca, choć to ostatnie nie było mi jeszcze w głowie. Nim bez reszty zatraciłem się w sąsiadce, do rzeczywistości przywołało mnie pytanie obsługi, proponującej lunch.

Los nie może być tak okrutny. Jakim prawem opatrzność zesłała mi tak zjawiskową niewiastę, która nawet nie raczy obdarzyć mnie choćby ułamkiem spojrzenia… Czekałem na cud, na jakikolwiek ruch z jej strony. Sam nie miałem krztyny odwagi, by przejąć inicjatywę. W końcu sięgnąłem po laptopa z zamiarem dokończenia niecierpiącego zwłoki projektu. I to był strzał w dziesiątkę, bowiem obiekt mojego zainteresowania, poczuwszy bolesny upadek z piedestału, zwrócił się w mym kierunku, oznajmiając:

- Wie pan, ja tak strasznie boję się latać…

Z początku sądziłem, iż głos ten jest wytworem mojej wyobraźni, że to tylko uboczny skutek podwójnej whiskey. Dopiero, gdy obca, ciepła dłoń, spoczęła na mym udzie, doznałem oświecenia. Przywołałem się do porządku i z udawanym znudzeniem odparłem:

- Ach, tak?

Bingo! Rybka połknęła przynętę. Nim zalała mnie potokiem słów, zdążyłem zapamiętać jej słodkie imię. Po kwadransie mogłem zaliczyć się do największych przyjaciół Natalii, a przynajmniej do osobistego pocieszyciela numer jeden. Gdy pod nami zmieniały się granice sąsiadujących z sobą, skłóconych państw, moja kompanka stwierdziła, iż nadszedł czas, by rozprostować kości, po czym chwyciła obłędnie czerwoną torebkę i zniknęła za drzwiami toalety. Korzystając z błogiej ciszy, postanowiłem nadrobić zaległości w przyniesionej przez stewardesę prasie. Nie było mi jednak dane dotrwać do końca pierwszego akapitu, bowiem oto przede mną stanęła zasmucona Natalia, prosząc bym udał się z nią do toalety. Zdążyłem pochwycić urywki zdań, które wypowiadała w moim kierunki- ,,Kolczyk”, ,,Schowek”, ,,Umywalka”. Nie mógłbym nazywać siebie dżentelmenem, gdybym zlekceważył takie wołanie o pomoc.

Tuż za zamkniętymi drzwiami niezwykle ciasnego pomieszczenia, rozpocząłem poszukiwania zagubionego klejnotu. Nawet nie zauważyłem, kiedy kuszące ciało mojej towarzyszki znalazło się w niebezpiecznie bliskiej odległości. Wiśniowa eksplozja uderzyła mi do głowy. Znalazłem się w środku bajecznego ogrodu, w którym drzewa przytłoczone nadmiarem owoców, zamiatają gałęźmi żyzną ziemię. Przez chwilę znów byłem małym chłopcem, łapczywie wpychającym do ust dojrzałe kulki. Zęby niszcząc strukturę napiętej do granic możliwości ciemnoróżowej skóry, uwalniały soczysty miąższ oraz sok, którego krople spływały po unoszącej się brodzie.

Zapragnąłem jednym ruchem odpiąć wszystkie guziki dopasowanego do jej ciała żakietu. Grzeczny uniform Natalii stanowił absolutne zaprzeczenie jej temperamentu. Zmniejszyłem dzielące nas centymetry, obejmując w pasie inicjatorkę zakazanego spotkania. Zamiast spróbować smaku jej ust, instynktownie posłałem wargi w kierunku zgrabnej szyi, osuwając wolną dłonią niesforne blond kosmyki. Tak jak sądziłem, miękkość jej skóry była najlepszym zaproszeniem do dalszych pieszczot. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek gładził równie przyjemną powierzchnię. Doskonale nawilżona, pozbawiona nieprzyjemnej szorstkości i irytującego napięcia, wręcz nalegała, bym pozbawił jej właścicielkę zbędnego odzienia.

DSC_0098

Do moich trzydziestych urodzin pozostało niewiele czasu. Lista rzeczy, które postanowiłam zrobić nadal posiada niewykreślone pozycje. Sądziłam, że los wyraźnie ze mnie zakpił, krzyżując każdy misternie uknuty plan. Tymczasem okazało się, że najodważniejsza z czynności czekała na pokładzie osobowego samolotu jednej z najlepszych międzynarodowych linii. Jak dobrze, że przed wyjściem z mieszkania zadbałam o odpowiednią pielęgnację. W trakcie kilkugodzinnego lotu ciężkie perfumy mogły nadto zmęczyć moje zmysły. Postanowiłam zatem zainwestować w aromatyczny kosmetyk. Mój wybór padł na masło do ciała marki FlosLek.

DSC_0099

Uwielbiam być rozpieszczana prezentami. Właśnie takie uczucie towarzyszyło mi po otwarciu w domu białego pudełeczka z plastikowym słoiczkiem w identycznej tonacji. Niepozorna kwestia, a sprawia wrażenie przedsionka luksusu. A wszystko to w rozsądnej cenie. Cóż, nie ulega wątpliwości, że tym razem na mój wybór miał wpływ zachwyt sprzedawczyni, potrafiącej opisać mazidło wyłącznie w superlatywach. Wobec rekomendacji sprawdzonego handlowca nie mogłam przejść obojętnie. Jak dobrze, że rzeczywistość nie okazała się gorzkim rozczarowaniem.

DSC_0101

Wiśniowa radość otulała większość zmysłów. Wzmogła produkcję hormonów szczęścia, polepszyła nastrój i co najważniejsze- faktycznie przyniosła ukojenie przesuszonej skórze. Prawdziwą rozkoszą było zatapianie palców w gęstej, chłodnej masie, której kolor przypominał koktajl na bazie zerwanych z ogrodu owoców. Żadnej chemii, zero ulepszaczy, 100% zapamiętanego aromatu. Raj dla nozdrzy. Niech się Ewa z jabłkiem chowa. Od dzisiaj kuszę wiśniami!

DSC_0102

Potęgę zapachu przebija aplikacja. Skóra wręcz chłonie każdą dawkę jasnoróżowego masła. To, co nie wniknie w jej powierzchnię zostawia po sobie wyraźny ślad nawilżenia, cudowną gładkość, miękkość, delikatny poślizg, bez zbędnego, nachalnego błysku. To takie idealne przedłużenie porannego prysznica, długotrwała gwarancja świeżości, kosmetyczny kompres, który z powodzeniem mógłby się sprawdzić w roli materiału do masażu. Te jakże przyjemne skojarzenie prowokują zawarte w maśle oleje ze słonecznika, babassu, a także masło Shea i oliwa z oliwek. Cudowne remedium na skórne dolegliwości, na zaniedbanie, przesuszenie, a latem zaś na nadmierne opalanie. Nie bez znaczenia jest obecność ekstraktu z aceroli, bogatej w zbawienną dla urody witaminę C.

DSC_0103

Powtórnie pogratulowałam sobie dobrego wyboru. Niepozorne plastikowe opakowanie w formie mało atrakcyjnego słoika, prócz przyciągającej uwagi etykiety, na której zagościły kwiaty wiśni oraz kilka dorodnych okazów, zawierało 240ml masła. Wystarczyło pozbyć się nakrętki oraz plastikowej membrany, by dostać się do rewelacyjnej zawartości i smarować, smarować i smarować nią całe ciało.

DSC_0104

Czułam narastające podniecenie. Przyspieszony oddech mojego kompana, niewyszukane, lecz szczere komplementy dodawały mi odwagi. I kiedy już miałam spełnić kolejną rzecz na mojej liście, drzwi do kabiny rozsunęły się, wpuszczając do środka spojrzenie zdziwionej stewardesy…

Masło do ciała acerola & cherry berry

seria: Natural Body

mon

Pojemność: 240 ml

cena: 22,60zł

 

FlosLek

 

Składniki:

Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Dimethicone, Cyclomethicone, Glycerin, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Sodium Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 80, Octyldodecanol, Hydrogenated Polyisobutene, Lanolin Alcohol, Olea Europaea Fruit Oil, Helianthus Annuus Seed Oil, Orbignya Oleifera Seed Oil, Cetyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter, Malpighia Glabra Fruit Extract, Parfum, Methylparaben, Propylparaben, CI 14720, Butylphenyl Methylpropional, Linalool, Hexyl Cinnamal, Limonene, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Citronellol.

li_lia

W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.

5 komentarzy w Mon chéri

  • Mamiczka says:

    Lubię kosmetyki o takim zapachu :)

  • nikollet85 says:

    musze miec to masełko, zapewne pachnie obłędnie, a ja kocham takie zapachy.. a kolorek.. bajka :)

  • Yulia says:

    Budyń malinowy-jeśli pachnie tak jak moja marakuja, to muszę go mieć.

  • Paprykens says:

    ja mam mango-marakuję i tez jestem nim oczarowana :D

    • li_lia says:

      Zazdroszczę. Musi obłędnie pachnieć :)

Zostaw komentarz Cancel reply

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>