-
Ptysiowe wariacje
-
Jednego mogę być pewna, nic mi tak nie poprawia humoru jak domowej roboty ptysie.
Jeszcze będąc studentką upatrzyłam sobie urokliwą cukierenkę, w której zaopatrywałam się w przepyszne słodkości. Z czasem zapragnęłam odtworzyć w mojej przytulnej kuchni przepis, który mogłabym zaliczyć do swoich kulinarnych hitów.
Nieskromnie przyznaję, że po wielu eksperymentach, wspomagając się radami moich kulinarnych guru, otrzymałam pieszczące podniebienie ptysie. Puszyste i delikatne ciasto zdominowane zostało przez zapadający w pamięci krem. Całość wieńczy kleks mlecznej czekolady.
Dziś chciałabym podzielić się z Wami szybką wersją tego rozpływającej się w ustach przekąski.
Prócz pysznych doznań musicie sobie zdawać sprawę, że te smakołyki mają ogromny mankament- uzależniają i niestety wchodzą w boczki…
Z ptysiowym nadzieniem skojarzył mi się krem w piance, który dostałam do przetestowania od A-Dermy.
Exomega krem w piance, A-Derma
125ml
Cena: ok. 50zł
Informacja producenta:
,,Exomega krem w piance odbudowuje barierę skórną oraz przywraca komfort skórze atopowej i bardzo suchej.
Prosta i wygodna formuła aplikacji umożliwia stosowanie preparatu przez dzieci, które uczą się samodzielnej pielęgnacji skóry atopowej.
Lekka i puszysta konsystencja zapewnia przyjemność stosowania i sprawia, że preparat łatwo się wchłania, nie pozostawiając tłustej warstwy”.
Dozowanie:
Standardowa procedura w przypadku kosmetyku w piance- przed użyciem należy wstrząsnąć butelką. Preparat nakładamy na wybrane partie ciała z pominięciem wrażliwych okolic oczu.
Z kosmetyków w piance dotąd stosowałam te do depilacji, do stylizacji włosów. Przymierzam się do zakupienia farby do mojej czupryny właśnie w takiej postaci. Jednak kremu w piance jeszcze nie miałam.
Testowanie produktu od A-Dermy było ciekawym doświadczeniem. Rozprowadzanie na skórze pianki było nie tylko dziecinnie proste, ale przede wszystkim bardzo wciągające. Samą aplikację traktowałam za każdym razem jak miłą zabawę.
Już niewielka ilość kosmetyku podwaja swoją objętość i zamienia się w gęsty, biały puch. Produkt szybko wsiąka w skórę, doskonale ją nawilżając. Przez krótki czas posmarowane miejsce pozostawia uczucie lepkości. Krem naprawdę przynosi ulgę suchej, skłonnej do podrażnień skórze.
Miałam ogromne problemy z określeniem zapachu tego produktu. W piance jest wyczuwalna nutka znanego mi deseru- coś pomiędzy palonymi migdałami, a kremem bakaliowym z dodatkiem jakiegoś balsamu. Ewidentnie aromat kojarzy mi się z czymś do jedzenia, chociaż, jak zapewnia producent w składzie kosmetyku nie ma żadnych substancji zapachowych…
Jeśli chodzi o opakowanie to jestem rozczarowana dozownikiem. Cześć aplikatora odstaje od szkieletu butelki, przez co wokoło rurki zbierają się resztki pianki. Ten delikatny element w mojej buteleczce jest już tak wypracowany, że dosłownie wisi na włosku. Tradycyjne dozowniki z pianką mają bardziej trwałe i zabudowane końcówki.
Dozowanie podobnie jak uwalnianie pianki nie wymaga użycia sporej siły, także nawet kilkuletnie dziecko poradzi sobie z aplikacją kosmetyku. Jednak ze względu na ten nieszczęsny element radzę bacznie obserwować pociechę i nie dopuszczać do sytuacji, by maluch został sam na sam z kremem. Warto podkreślić, iż produkt ten nie nadaje się dla maluszków, które nie skończyły dwóch lat.
Krem w piance sprawdzi się u osób, które szukają dobrze nawilżającego i zarazem łagodnego emolientu. Dzięki temu, że jest hipoalergiczny oraz nie zawiera parabenów pozytywnie wpływa na kondycję skóry i nie powoduje uczucia swędzenia. Dodatkowym atutem jest wydajność kosmetyku.
Warto go zabrać na wakacje z 3 powodów- zajmuje niewiele miejsca, można go szybko zaaplikować, koi skórę, która ucierpiała na skutek zbyt długich słonecznych kąpieli, kontaktu z chemicznie oczyszczaną wodą w basenach.
Krem prócz dziwnego dozownika ma jeszcze jeden mankament- cenę. Ale jeśli naszym priorytetem jest dobro, bezpieczeństwo i komfort skóry trzeba przeboleć tę kwestię i zainwestować w ten naprawdę skuteczny dermokosmetyk.
Moją ogrodową sesją zainteresowały się Salus i Hela. Musiały obwąchać specyfik, który stał się bohaterem dzisiejszej recenzji.
Dziękuję firmie A-Derma za udostępnienie mi kosmetyków do przetestowania.
Składniki na ciasto:
1 szklanka wody
1/2 kostki masła
1 łyżeczka cukru
1 szklanka mąki
4-jajkaWykonanie:
Wodę, masło i cukier gotujemy w rondelku. Ważne jest, by masło w całości się rozpuściło. Następnie wsypujemy mąkę i dokładnie mieszamy. Teraz najważniejsza rzecz od której zależy powodzenie późniejszego wypieku- ciasto musi być pozbawione wilgoci, także odparowujemy zbędną wodę. Gdy tego nie zrobimy zamiast puszystych ptysi otrzymamy płaskie omleciki.
Kiedy już uzyskaliśmy pożądaną konsystencję, rondelek z zawartością ściągamy z gazu i pozwalamy masie przestygnąć. Następnie pojedynczo wbijamy jajka i znowu dokładnie mieszamy, aż do uzyskania efektu lśniącego ciasta.
Do rozgrzanego do 200 stopni piekarnika wkładamy blachę wyłożoną pergaminem (jeśli akurat go Wam zabraknie- posypcie blachę mąką, tak jak ja to zrobiłam), na który za pomocą szprycy bądź tubki wyciskamy kleksy o wybranej przez siebie wielkości.
Pieczemy ok. pół godziny. Pamiętajcie, by nie ulegać pokusie i nie otwierać piekarnika. Po upieczeniu trzeba odczekać, aż ostygną. Nie wolno ich ,,przeziębić” ponieważ opadną.
Wariacje na temat kremu
Wykorzystałam znane niektórym internatom przepisy.
1. Na szybko
Będą nam potrzebne:
- śnieżka o smaku krówki
- śmietana kremówka- 200ml
- żelatynaŚnieżkę ubijamy ze śmietaną na sztywno. Żelatynę (ok 2 łyżeczki) rozpuszczamy w 1/4 szklanki wrzątku. Do rozpuszczonej żelatyny dodajemy po łyżce ubitej śnieżki. Mieszamy. Kiedy połączą się dwie substancje wlewamy nasz eksperyment do śnieżki i miksujemy. Gotową masę wkładamy na kilka minut do lodówki- podglądając ją, gdy zaczyna sztywnieć i przypominać konsystencję ptasiego mleczka.
Napełniamy masą strzykawkę. Przecięte na pół ptysie uzupełniamy kremem.
2. Kremowo-budyniowo
- 2 łyżki maki ziemniaczanej
- 1 i 1/2 szklanki mleka
- 1/2 szklanki cukru
- 2 duże żółtka
- 2 małe śmietanki kremówkiOdmierzamy szklankę mleka i gotujemy go z podaną ilością cukru. Resztę mleka przelewamy do szklanki i łączymy z żółtkami oraz mąką ziemniaczaną. Gdy gotujące się w rondelku mleko zacznie unosić się do góry, szybko wlewamy nasz domowy budyń i gotujemy mieszając, aż do uzyskania gęstej konsystencji. Tak powstały krem musimy schłodzić.
Teraz sprawimy,że biała masa zyska odrobinę lekkości. Ubijamy śnieżkę na sztywno i łączymy z budyniem. Napełniamy strzykawkę bądź tubkę i wypełniamy po brzegi pysznym kremem nasze ptyśki.
Smacznego
li_lia
W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.
A-Derma A-Dermą, za to ptysie są nieziemskie i zniewalające. Mnie natomiast powaliły na kolana porzeczki… Kochana, co Ci upichcić, żeby móc się na nie wprosić? :*
Torcik bezowy
Z porzeczkami… moje zmysły oszalały
Lili
Bardzo się cieszę, że wybuchła ta afera z blogosferą, bo przynajmniej przez zupełny przypadek Cię odkryłam
Następnym razem wykonam ptysie z Twojego przepisu
Te, które robiłam teraz były z kremem na bazie ubitej piany z białek i galaretki pomarańczowej
Idę czytać dalej, co tam jeszcze polecasz
Ja również się cieszę