-
Królestwo łabędzi
28 października 2013 Książka
-
Niczym burza przekroczyłam próg namiastki księgarni, mając w planach zakup ekologicznej plasteliny dla dziecka. Resztkami silnej woli starałam się trzymać jak najdalej od stoiska z nowościami wydawniczymi i egzemplarzami w promocji. Nie dałam rady. Mimowolnie spojrzałam na stos kolorowych woluminów, szepczących ,,Podejdź do nas. Przeczytaj tytuły. Dotknij okładek”. Jak mogłabym im odmówić?
Leżała na samym szczycie, kusząc zewnętrznym pięknem i magiczną grafiką. Dostrzegłam łabędzie, które od razu przywołały w mej pamięci wspomnienie jednej z baśni Andersena. Bezzwłocznie otworzyłam pierwszą stronę i łapczywie pochłaniałam zdanie po zdaniu. Potem zaś gnałam do kasy, marząc, by jak najszybciej dotrzeć do domu.
Nie wiem dlaczego ostatnio tak rzadko sięgam po fantastykę. Dlaczego zatracam się w prozie obyczajowej, na później odkładając powieści, nocne koszmary zamieniające w piękne sny, przez które nie chce się doczekać poranka?
Lasy, okalające Dwór pewnego Królestwa, zamieszkuje pradawna istota. Z dala od ludzkich spojrzeń przyjmuje formę niepokonanego drapieżnika, kiedy jednak na swej drodze spotyka wyjątkowych, majętnych i wpływowych mężczyzn, przeistacza się w niezwykłej urody niewiastę. Korzystając z potężnej mocy, obezwładnia swe ofiary urokiem, dzięki któremu przejmuje władzę nad ich umysłami. To właśnie ona pozbawia życia matkę głównej bohaterki, swą obecnością wprowadzając chaos i zniszczenie w dotychczas prężnie rozwijającej się krainie. Potwór lekceważy królewską córkę, traktując ją jak bezwartościową, łatwą do pokonania przeszkodę. Tymczasem dziewczyna odkrywa drzemiące w niej możliwości i mając na uwadze potęgę wroga, dojrzewa do podniesienia rękawicy, do przeprowadzenia wendetty i przywrócenia dawnego porządku.
W tak zwanym międzyczasie pojawia się znany z baśni Andersena motyw tytułowych łabędzi. W tej roli wystąpili trzej bracia Aleksandry. Kto przyczynił się do zmiany ich formy i jaki był tego powód, pozostanie słodką tajemnicą, odkrytą niemalże na samym końcu książki.
Od początku czułam, że to nie będzie zwykła opowieść o potomkini niewdzięcznego władcy, której macocha postanowiła zmienić życie w prawdziwe piekło. Nastoletnia Aleksandra zaskarbiła sobie moją przychylność nie dlatego, że w jej żyłach płynęła błękitna krew. Przeciętnej urody dziewczę, sól w oku rozczarowanego jej zachowaniem i magicznymi praktykami ojca, w brutalny sposób zostało pozbawione poczucia bezpieczeństwa, domu i rodziny. Wysłana do ciotki, wciąż rozpamiętującej porażkę, jakiej doznała z rąk matki Aleksandry, czuje się wyobcowana i do szpiku kości samotna. Wtedy też poznaje tajemniczego Gabriela, który z czasem podbije jej serce. Autorka zaprezentowała sylwetkę przyjaciela głównej bohaterki w taki sposób, aby zasiać w umyśle odbiorcy tekstu ziarnko niepewności, by ten wątpił czy ma do czynienia ze zwykłym człowiekiem i podejrzewał młodego mężczyznę o nadprzyrodzone zdolności.
Na stronach wielowątkowej powieści czytelnik zaznajamia się z różnymi obliczami miłości. Począwszy od tej niewinnej, pragnącej subtelnych pocałunków i niewinnych pieszczot, pozbawionych erotycznego podtekstu, na pierwotnym uczuciu, łączącym członków rodziny skończywszy. Pozornie normalna relacja, przebiegająca na linii matka-córka, dzięki wnikliwej lekturze, okazuje się skomplikowanym związkiem dwóch pokoleń czarownic. Jedna z nich nieświadoma swej prawdziwej mocy, bezgranicznie ufa starszej i bardziej doświadczonej wiedźmie. Ta zaś, zazdrosna o możliwości drzemiące w swym dziecku, pod przykrywką troski, nie pozwala Aleksandrze rozwijać odziedziczonego w genach talentu. Owszem, przekazuje swej latorośli część praktycznej wiedzy i umiejętności, ale jest to zaledwie zalążek tego, co dzięki ćwiczeniom może uzyskać nastolatka.
W Królestwie łabędzi mamy do czynienia z magiczną historią, osadzoną w trudnym do zidentyfikowania czasie i miejscu, będącym prawdopodobnie wytworem wyobraźni Zoe Marriott. Autorka zgrabnie żongluje słowami, tworząc tekst, od którego trudno się oderwać. Choć wykorzystała motyw, zaczerpnięty z baśni Andersena, ubierając go w nieco inne, odświeżone szaty sprawiła, iż ponownie poruszył swym pięknem i tragizmem. Nie mogę narzekać również na bohaterów, skonstruowanych w ten sposób, abym zaczęła wierzyć w ich istnienie. Całość uważam za przemyślaną kompozycję, w której nie pojawiają się przypadkowe elementy, zbędne wydarzenia, akcja zaś toczy się swoim niewymuszonym torem.
Obawiałam się tylko jednego- słodkiego happy endu. Wychodziłam z założenia, iż uczucie, które odrywało Aleksandrę od żmudnej pracy, mającej zaowocować zniesieniem klątwy, przyczyni się do jej zguby, że ukochany Gabriel okaże się poplecznikiem ciemnej strony. A kiedy już wyszły na jaw jego pragnienia, pokrywające się z wizją głównej bohaterki, niemalże uwierzyłam, iż ostatnia strona powieści przyniesie mi ckliwe rozwiązanie problemów nowo poznanych postaci. Tymczasem Zoe Marriott zafundowała mi krwawą jatkę z powybijanymi zębami, stanowiącymi trofeum dla czarownicy- uzurpatorki. Potem zaś… O, nie. Nie zdradzę Wam czy Aleksandra i Gabriel żyli długo i szczęśliwie, mając na sumieniu trójkę białych łabędzi, czy wręcz przeciwnie na zgliszczach, niespiesznie poczęli odbudowywać dawną potęgę Królestwa.
Królestwo łabędzi
Zoe Marrioot
seria Poza czasem
Warszawa 2013
Egmont
Półka: książka zakupiona, nieotrzymana w ramach recenzji
li_lia
W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.
Czyli zakończenie nie jest do końca takie słodkie, jak przypuszczałam? Oj intryguje mnie ta książka ogromnie i chciałbym koniecznie ją poznać.
Mi też się książka podobała. Czytałam jeszcze jedną autorki, ale już nie była taka rewelacyjna, jak ta:)
Wspaniała jest ta książki, bardzo przyjemnie mi się ją czytało:)
Lubię taką tematykę, może kiedyś skuszę się na przeczytanie
Nie jestem do końca przekonana fantastyką – ale Ty tak opisujesz to wszystko,że dech mi zapiera.
Cieszę się,że wróciłaś do mnie, bo jakoś mi smutno bez Ciebie.
Ja nie wiem jak długo będę dała radę funkcjonować – chyba dopóki nie skończą mi się moje zakupione drobiazgi ha ha
Słodkich snów dla małej Księżniczki i dla dużej również!
Recenzja po prostu przepiękna, ciekawe, czy znajdę ją w formie Ebooku, chętnie przeczytam, bo tak mnie skusiłaś.
Ciekawe
Tak myślę, że i ja za rzadko sięgam po fantastykę. A tą książką jestem zainteresowana, pewnie
i dobrze, że mi przypomniałaś o ,,Matce Teresie od kotów”, pamiętam miałam ją kiedyś obejrzeć i jakoś zapomniałam