-
Mad women
12 listopada 2012 Książka
-
Do mych rąk trafiła prawdziwa perełka. Wydawnictwo Esprit przesłało mi recenzencki egzemplarz Mad women autorstwa Jane Maas. Ostatni raz zajmowałam się korektą nieopublikowanych tekstów podczas zajęć z edytorstwa, kiedy to pracowaliśmy nad nowym wydaniem listów braci Mochnackich. Dlatego też z przyjemnością przez kilka minionych wieczorów wcielałam się w rolę detektywa, szukającego uchybień w tekście.
Jane Maas w drugiej połowie XX wieku była ikoną marketingu, docenioną copywriterką. Książka, którą miałam okazję przeczytać, jest zarówno podsumowaniem jej wieloletnich osiągnięć, opowieścią o czasach w których kobiety zaczynały piąć się po szczeblach kariery, usiłując pogodzić życie rodzinne z pracą, a przede wszystkim cennym poradnikiem dla tych, którzy pragną związać swą przyszłość z reklamą.
Jakie naprawdę były szalone kobiety z Jane Maas na czele?
Jane Maas
Mad women
Wydawnictwo Esprit
Wydanie I
Kraków 2012
Gdybym sugerowała się wyłącznie tytułem książki, nawiązującym do popularnego serialu, który kilka lat temu gromadził przed ekranami telewizorów sporą liczbę widzów, mogłabym skierować pod adresem autorki pretensje. Dotyczyłyby one przerostu formy nad treścią. Ze wstydem przyznaję, nie znałam wcześniej Jane Maas, nie kojarzyłam jej ze znanymi kampaniami reklamowymi. Dałam się uwieść obietnicom wyśmienitej lektury, którymi we wstępie kusiła mnie Mary Welles Lawrence.
Spodziewałam się naprawdę pikantnych szczegółów, opowieści o biurowych romansach, które wywoływałyby na policzkach czerwone plamy, bulwersujących historii o mobbingu, o dyskryminacji płci pięknej. Wspomnienia Jane Maas pozbawione są szczerych emocji, wewnętrznej walki, jaką musi toczyć ze sobą kobieta, która z jednej strony czuje ciążące brzemię odpowiedzialności za ciepło domowego ogniska, z drugiej zaś pragnie być kimś, osiągnąć w życiu sukces, który nie ogranicza się do bycia żoną i matką.
Mad woman miała mieć za złe normom społecznym, które zmniejszały jej możliwości. W jej życiu nie powinno zabraknąć sporej dawki szaleństwa. Owe ,,mad” miało się tyczyć nie tyle obłąkania, co skłonności do zwariowanych pomysłów. Siła mad women tkwiła w jej wściekłości. Nie tylko w czasach opisywanych przez autorkę książki kobiety miały wiele powodów do tego, by podnosić głos i dawać upust swoim negatywnym emocjom. Problemy, które porusza Jane Maas są bowiem uniwersalne i niestety będą aktualne, dopóki ludzie nie zmienią swojej mentalności.
Czy była dyrektor kreatywna cenionych agencji reklamowych jest mad woman? Skądże! To utalentowana i inteligentna osoba, która nawet w wieku prawie 80 lat zachowała niezwykłą jasność umysłu. Jednakże w jej przypadku możemy mówić o kimś kto po prostu robił to, co kochał bez względu na okoliczności, zagryzając wargę w momentach upokorzeń.
Kiedy zwrócicie uwagę na okładkę książki, której hasło przewodnie brzmi ,,Nieocenzurowana historia kariery w agencji reklamowej na Madison Avenue w latach 60. I później”, zapewne będziecie oczekiwali zapisu dwuznacznych sytuacji, scen przesiąkniętych seksem, albo po prostu haniebnych czynów bohaterów. I chociaż w opublikowanych wspomnieniach Jane Maas nie brakuje powyższych elementów, to sposób, w jaki zostały uwiecznione na kartach książki pozostawia wiele do życzenia.
Autorka popełniła ogromny błąd dystansując się do tego, co miało z niej uczynić Mad woman. Akceptowane w tamtych czasach zachowanie przełożonych, współpracowników i kontrahentów, dziś kwalifikowałoby się do założenia niejednej sprawy w sądzie. Historia autorki jest zgodna z dwoma schematami. W pierwszym z nich Maas stara się opisać dane zjawisko (na przykład problem spożywania ogromnych ilości alkoholu w pracy) i nie potrafi jednoznacznie sprecyzować jego ogromu, zastanawia się czy rzeczywiście warto o tym wspominać, traktując ciekawy temat po macoszemu. W drugim zaś przyznaje, że coś niestosownego faktycznie miało miejsce (zdradzanie partnerów podczas służbowych wyjazdów, stosunki płciowe między pracownikami tej samej firmy, kariera poprzez łóżko), by po chwili to zbagatelizować.
Odnoszę wrażenie, że Jane Maas w jednej książce chciała upchnąć kilka istotnych kwestii. Zmarnowała potencjał, który tkwił w złości ówczesnych kobiet. Ponadto uważam, że zbyt dużą uwagę skupiała na mało interesujących faktach (wesele gubernatora Hugh Careya), które zapewne miały potwierdzać jej status społeczny.
Mad women nie jest opowieścią o przedstawicielce płci pięknej, która z powodzeniem łączyła bycie żoną i matką z karierą w świecie reklamy. Autorka sama przyznała się do wychowawczej porażki, jaką było wyznanie jej starszej córki, iż z dzieciństwem kojarzy jej się wiecznie nieobecna matka.
Prócz autobiograficznych wspomnień, Maas nie omieszkała podzielić się z czytelnikami kilkoma istotnymi kwestiami, dotyczącymi świata reklamy. Szczegóły pracy copywriterki naprawdę mnie zainteresowały i chociaż odrobinę obnażyły przede mną tajemnice tego zawodu, na tyle, że zaczęłam szukać informacji o kampanii I love New York.
https://www.youtube.com/watch?v=aqlJl1LfDP4
Sądzę, że pod przykrywką historii o środowisku ludzi reklamy, które dla osób żyjących w latach młodości autorki stanowiło obiekt pożądania, tak naprawdę kryje się gorzka prawda, z jaką musiała się zmierzyć Jane Maas. Nie da się jednocześnie być pracownikiem roku i najlepszą matką na świecie. Na linii praca-rodzina ktoś zawsze musi zajmować drugie miejsce. Ze słów autorki nie wywnioskowałam, że żałuje jakichkolwiek podjętych przez siebie decyzji (prócz pracy dla pewnej milionerki-choleryczki). Jednak Maas była w o tyle komfortowej sytuacji, iż na każdym kroku czuła wsparcie ze strony wyrozumiałego męża, dzieci, które wychowywała gosposia i niania w jednej osobie. Dzięki temu mogła się realizować zawodowo i dając pracę innym ludziom zagłuszać ewentualne wyrzuty sumienia.
Nie potępiam jej życiowych wyborów, wręcz zdrowo zazdroszczę tego, jak potoczyła się jej kariera. Po prostu nie podoba mi się sposób w jaki potraktowała mnie, czytelniczkę, którą zwiodło porównanie do sławnego serialu i szalonych lat sześćdziesiątych minionego wieku. Oczekiwałam prawdziwej uczty, odświętnej kaczki z pomarańczami. Dostałam zaś niedzielnego schaboszczaka z nudnymi ziemniakami bez sosu.
Dziękuję Wydawnictwu Esprit za udostępnienie mi recenzenckiego egzemplarza.
li_lia
W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.
Najnowsze komentarze
EWELINA: ŚWIETNY POMYSŁ. DZEKI ZA »
Natalia: chciałabym kupić są »
Barbara: Witam serdecznie »
li_lia: Dzień dobry. Niestety »