Domowy cukier waniliowy i zwłoki w puszce

11 listopada 2012 Kuchnia  10 komentarzy

Paczka wzbudziła spore zainteresowanie zarówno pracowników wydziału lokalnej poczty, sąsiadów, jak i rodziny samej adresatki. Niemłody już listonosz z trudem ulokował ją na bagażniku swojego niebieskiego roweru. Jednak najwidoczniej taka już była jej natura i na przekór jego usilnym staraniom postanowiła skorzystać z najbliższej okazji i zaprzyjaźnić się z płytkami nierównego chodnika. Cierpliwy do granic możliwości pan Stanisław, wyciągnął z dna swojej skórzanej torby linę. Zmierzył w powietrzu gabaryty przesyłki po czym starannie zaczął przywiązywać pakunek do swojego pojazdu. Tak zabezpieczona paczka musiała pogodzić się z losem tymczasowego zakładnika i zaniechać wszelkich prób ucieczki.

Podwórko czerwonej kamienicy przypominało targowy plac z wszelkimi różnościami. Barbara Nadachowska kończyła właśnie rozwieszać na imponująco długim sznurze dopiero co wykrochmaloną pościel. Spracowaną dłonią przetarła po spoconym czole, jednocześnie spoglądając na bawiących się nieopodal górki piasku swoich trzech urwisów. Widziała córkę fryzjera Liniewskiego, małą Elżbietkę, która z przejęciem opowiadała swojemu misiowi o nowym wózku, który dostanie na imieniny. Z umieszczonego na parterze okna na swoich sąsiadów czujnie spoglądała stara Szymańska. Odkąd jej mąż stracił pracę już nie musiała przejmować się tym, co przygotować na obiad. Zdążyła już opanować sztukę wykorzystywania ziemniaków na wszelkie sposoby.

Gdy na podwórko zawitał niebieski rower, wiozący  życzliwego pracownika poczty, codzienny gwar na chwilę przestał istnieć.  Już w następnym momencie okoliczne dzieciaki zaczęły obwieszczać radosną nowinę, że oto listy i paczki przyjechały. Powychodziły gospodynie z mieszkań swych, od gotujących się garnków zaparowanych, i otoczyły listonosza ścisłym wianuszkiem. Każda z nich zerkała na ogromną paczkę, która wdzięczyła się do nich z bagażnika roweru. Oczyma wyobraźni widziały siebie, odbierające ów pakunek, czując rosnące podniecenie i zazdrość tych, które już swoją pocztę otrzymały. Kiedy listonosz sięgnął po największą z przesyłek i życzliwym głosem przywołał do siebie panią Liniewską, z kilku ust wyrwał się odgłos zawodu, który po chwili przerwało pytanie adresatki:

- Ciekawe od kogo ta paczka?

- Dane nadawcy musiały się rozmazać, ale jest znaczek. O, amerykański- odpowiedziała listonosz.

- A kogo pani tam ma w tej Ameryce, pani Liniewska?- wtrąciła z okna zainteresowana Szymańska.

- Nie ważne kogo- dodała Nadachowska- liczy się to, co jest w środku.

Maria Liniewska odebrała z rąk listonosza ogromny pakunek i bez słowa wyjaśnienia skierowała się w stronę swojego mieszkania, łapiąc po drodze córkę Elżbietkę za rękę.

- Poczekamy, aż tatuś wróci z pracy czy możemy już teraz zobaczyć, co dostaliśmy mamusiu?- Zapytała niezwykle zaciekawiona młoda Linieszczanka.

- Cóż, chyba nie uda nam się dotrwać do tego czasu. Pójdę do kuchni po nóż- usłyszała w odpowiedzi.

Mimo iż zapakowany w szary papier karton osiągnął dość spore rozmiary, w rzeczywistości nie był ciężki. Maria ostrożnie potrząsnęła nim kilka razy. Ze środka dochodził stłumiony odgłos odbijającej się o coś miękkiego puszki. Kobieta zdecydowanym ruchem przecięła w kilku miejscach opakowanie paczki, po czym dozując napięcie zaczęła przedłużać moment otwarcia tajemniczej przesyłki. W końcu jednak musiała ulec ponagleniom córki.

Karton wypchany był aż po brzegi szmacianymi zawiniątkami. Z pozoru wyglądało to tak, jakby ktoś wrzucił masę materiałowych śmieci. Jednak Maria nie dała się zwieść pierwszemu wrażeniu. Zanurzyła dłonie w materiałowej czeluści i po chwili na jej twarzy pojawił się oznajmiający poczucie triumfu uśmiech. Źrenice Elżbietki z każdą chwilą stawały się coraz większe. Mimowolnie otworzyła malinowe usteczka, uwalniając z nich pełne zdziwienia odgłosy.

W końcu oczom matki i córki ukazała się blaszana puszka. Niewielki, czerwony pojemnik ozdobiony został rysunkami, przedstawiającymi egzotyczne ptaki i dziwnie ubranych ludzi, którzy mieli blade, wręcz śnieżnobiałe twarze i kruczoczarne włosy związane w koki. Elżbietka pomyślała, że tajemniczy przedmiot przypomina jej niezwykłą skarbonkę. Miała nadzieję, że w jej środku znajduje się wiele drogocennych monet. Z kolei Marii przesyłka przypominała puszkę po herbacie. Zanim jednak obie zdołały się zapoznać z jej zawartością, usłyszały tupot wielu stóp, które zmierzały do ich mieszkania.

Po chwili całkiem spora kuchnia rodziny Liniewskich zaczęła się kurczyć i uwierać mieszkańców kamienicy, którzy tłumnie zjawili się w jej środku. Mimo otwartego okna, w powietrzu czuć było ogromne podniecenie i zaduch, który wytworzył tłum gapiów. Jako pierwsza zabrała głos Barbara Nadachowska.

- No niechże się pani zlituje, pani Liniewska. Proszę otworzyć tę puszkę.

- Zaraz mi się zupa przypali- wtrąciła żona Kozłowskiego.

Maria nie miała innego wyjścia. Musiała ulec sąsiedzkiej presji , ale i również własnej ciekawości. Objęła palcami pokrywkę puszki i z wielkim pietyzmem odkryła tajemnicę przesyłki.

Oczom zebranych ukazał się zaskakujący widok. Oto puszka, która wzbudziła tyle skrajnych uczuć publicznie obnażyła swoje wnętrzności.

- Co to ma być?! Wykrzyknął poirytowany mąż Szymańskiej, nad którym zaczęły unosić się opary taniego alkoholu.

- Mąka, piasek?- Wtrąciła Nadachowska.

- Ale jaki brudny- dodała Kozłowska.

Maria z zaciekawieniem przyjrzała się szarej substancji. Rzeczywiście nie wyglądała ona zachęcająco. W pierwszej chwili pomyślała, że ktoś musiał się pomylić, w najgorszym razie stała się ofiarą nieudanego żartu. W tym samym momencie w drzwiach stanęła gosposia pani Liniewskiej, która wróciła z ciężkimi siatkami z pobliskiego targu.

- A mnie się wydaje, że to jest cukier, a te drobinki to ziarenka wanilii- oznajmiła zebranym gosposia.

- Być może- zaczęła niepewnie Nadachowska, ale jakiś dziwny.

- Bo amerykański- dodała Kozłowska. Oni tam wszystko mają inne, lepsze.

Gosposia Liniewskich położyła na stole sprawunki po czym wyjęła z rąk swojej chlebodawczyni puszkę. Następnie, przejąwszy inicjatywę zaproponowała:

- Pani Marysiu, może przesypiemy ten proszek zebranym tu gospodyniom, tak, aby każda mogła spróbować tego amerykańskiego cuda?

Pomysł gosposi spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem. Kobiety udały się do swoich mieszkań po niewielkie pojemniki, wracając do kuchni Marii Liniewskiej zastanawiały się, jakie ciasto powinny upiec na niedzielne popołudnie. Kiedy już zawartość blaszanego opakowania została sprawiedliwie rozdzielona, kuchnia Liniewskich zaczęła się wyludniać. Matki wróciły do swoich zajęć, dzieci zaś wybiegły na podwórko.

Zanim Stefan przekroczył próg mieszkania, życzliwe sąsiadki poinformowały go o dzisiejszym zdarzeniu. Rozwiał ich wątpliwości, oznajmiając, iż w Ameryce na imigracji przebywa siostra jego ojca waz ze swoim synem Andrzejem. Tę samą informację przekazał swojej małżonce.

Ostatni dzień tygodnia pachniał drożdżowymi babkami, biszkoptami, wypełnionymi porzeczkami z krzaków rosnących w przylegającym do kamienicy ogrodzie. Niektóre z kobiet drżącymi palcami, zanurzały w dziwnym proszku blaszane łyżeczki. Inne z ochotą dodawały amerykański specyfik do swoich wypieków.

Po miesiącu listonosz dostarczył list. Niewielki, zapakowany w brudnozieloną kopertę. Po zapoznaniu się z jego treścią Maria przysiadła na skraju drewnianego krzesełka. Pozwoliła równomiernie zapisanej kartce  oraz kilku zielonym banknotom opaść na wypastowaną podłogę. Zasłoniła dłońmi twarz. Na policzkach poczuła stróżki ciepłych łez. Z ust wydobywał się śmiech, ironiczny, ale też pełen niedowierzania.

Stefek!

Mam nadzieję, że paczka dotarła bezpiecznie. Oby się tylko zanadto nie rozminęła z tym listem. Mama tak bardzo tęskniła za Polską. Na obczyźnie ciągle wspominała dawne życie w kraju. Prosiła mnie, żeby po śmierci pochować ją w Kaliszu. Kiedy umarła nie miałem wystarczającej kwoty, aby dostarczyć ciało przez ocean. Spaliliśmy je, ksiądz pobłogosławił urnę i pochowaliśmy ją na cmentarzu. Zanim to się stało przesypałem zawartość urny do puszki, a tam, gdzie miały być prochy mamy wsadziłem zmielony popiół. Puszkę z mamą wysłałem do Ciebie w paczce. Razem z dolarami. Żebyś swojej cioci urządził pochówek w Polsce. Przepraszam za kłopot.

Andrzej.

 

Nie zdziwi mnie jeśli powyższa historia wyda się Wam znajoma. Opowieść ta bowiem od lat krążyła w mojej rodzinie i święcie wierzyłam, że jest prawdziwa. Zmieniłam tylko jeden drobny szczegół- w puszce zamiast rzekomego waniliowego cukru był pieprz, który w rzeczywistości miał się okazać prochami cioci z Ameryki.

Prawdę odkryłam badając miejskie legendy. Kojarzycie przypowieści o czarnej Wołdze, która w latach PRL-u porywała ludzi? A może słyszeliście o znalezionych w parku, albo w wannie zwłokach, do których przyczepiono kartkę z informacją o nielegalnym pobraniu organów z ciała delikwenta? Na pewno dotarła do Was wieść o dzieciach uprowadzonych z hipermarketów, które w ostateczności znaleziono w łazience. To właśnie są miejskie legendy.

Ponieważ w życiu nie zjadłabym waniliowego cukru niewiadomego pochodzenia, postanowiłam sporządzić go w domowych warunkach. Do tego celu potrzebowałam zaledwie dwóch składników:

- ok. 75 dkg cukru

- 2 lasek wanilii

W piątkowej paczce od pana Marka, który reprezentuje sklep Skworcu, otrzymałam między innymi kilka lasek prawdziwej wanilii. Zanim do mnie trafiły, przebyły długą drogę, aż z Madagaskaru. W marketach, albo w warzywniakach na pewno spotkaliście się z możliwością zakupu tej aromatycznej przyprawy. Zazwyczaj jest ona zapakowana w elegancki , przypominający przezroczystą trumienkę, pojemniczek i doklejona do sporej wielkości kartoniku. Sztukę zasuszonego owocu tego nadrzewnego pnącza można nabyć za ok. 6-7zł. Sporo, prawda? Zważywszy na gabaryty przyprawy. Jeśli jednak poznacie prawdę o sposobie pozyskiwania i suszenia wanilii przekonacie się, że w niektórych przypadkach koszt ten jest uzasadniony.

Zważywszy jednak na fakt, iż prawdziwie zaradna osoba nie płaci za zbędne rzeczy, zdradzę Wam, że w sklepie Skworcu 16cm laski wanilii dostaniecie za mniej niż 2zł, a dokładnie za 1.77zł. I naprawdę nie ma niczego podejrzanego w tej kwocie. Wydając wspomniana sumę dostajecie pełnowartościowy, aromatyczny produkt, zapakowany w szczelną, przezroczystą folijkę.

Wracając do mojego pomysłu. Uwierzcie mi, żaden kupny cukier wanilinowy nie dorasta do pięt temu, który przygotujecie we własnym domu. Jego wykonanie jest tak banalnie proste, że nawet początkujący adept kulinarnej sztuki poradzi sobie z zamkniętymi oczami.

Przygotowałam sobie słoik, który wcześniej wyparzyłam i dokładnie osuszyłam. Wsypałam do niego około 75 dkg białego cukru. Ostrym nożem nacięłam skórkę wanilii i zdecydowanym ruchem pozbawiłam ją czarnych ziarenek. Aromatyczne wnętrze wraz z czarną laską wsadziłam do słoika. Doszłam do wniosku, iż nie powinnam zaprzestać na jednym egzemplarzu przyprawy i czynność powtórzyłam z kolejną wanilią. Zamknęłam pokrywkę i zaczęłam potrząsać zawartością naczynia. Z zaciekawieniem obserwowałam, jak dwie tak bardzo różne od siebie barwy wzajemnie się przenikają. Na samą myśl o cudownym zapachu, który otulił skórę moich dłoni i wnętrze słoika straszliwie zgłodniałam.

Mój dojrzewający cukier waniliowy odstawiłam na zaciemnioną półkę. Będzie dochodził do siebie przez kilkanaście najbliższych dni.

Mam nadzieję, że zachęciłam Was do własnoręcznego przygotowania wyjątkowego dodatku do ciast i deserów :)

li_lia

W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.

10 komentarzy w Domowy cukier waniliowy i zwłoki w puszce

  • nikollet85 says:

    Oj tak, nigdy nie robiłam domowego cukru waniliowego, chyba czas to zmienic, bo tak zachęcasz tym zapachem…

    • li_lia says:

      Skuś się Kochana, skuś. Na święta będzie jak znalazł :)

  • mentoska says:

    Zawsze taki cukier będzie lepszy, niż ten w małych saszetkach ;)
    Uff, nareszcie udało mi się odpowiedzieć na pytania z Liebster Blog.

  • mentoska says:

    Urodziłam się 12.12, na 12 dni przed wigilią, musiałam mieć na imię Ewa :) Dziadek chciał Justynkę, więc Ewa została wpisana jako drugie imię.

    • li_lia says:

      :) To witaj Ewuniu :)

  • Dziękuję za ten pomysł! Na dniach z pewnością wypróbuję i swoją miksturę skomponuję:) Pozdrawiam:*

    • li_lia says:

      Służę uprzejmie :)

  • senninha says:

    Przerażająca historia ;) się teraz trzy razy zastanowię, zanim zjem jakieś ciasto niewiadomego pochodzenia ;)
    a poważnie już od dawna przygotowuję sama taki cukier, robię też esencję waniliową :)
    z tą różnicą, że do cukru nie wydobywam ziarenek, tylko dzielę laskę na 2-3 części i zamykam z drobnym cukrem do wypieków w hermetycznym słoiczku :)

    • li_lia says:

      A jak robisz esencję?

  • Pastelle says:

    Cukier waniliowy to jedna z tych rzeczy, których nie może braknąć w mojej kuchni. Jest brudny i wcale mi to nie przeszkadza :) Teraz planuję zabrać się za produkcję esencji – waniliowej też – tylko muszę pamiętać o alkoholu podczas następnych zakupów…

Zostaw komentarz

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>