Uwiódł mnie makaronem Bartolini

1 września 2012 Kuchnia  35 komentarzy

Znaliśmy się od dziecka. On nauczył mnie wspinać się po drzewach, ja podkradałam mamie plastry, którymi opatrywałam jego pozdzierane łokcie i kolana. W podstawówce, gdy jedno chorowało drugie przynosiło mu lekcje. Drogi rozeszły się w szkole średniej, kiedy to nasze niedorosłe serca zaczęły sobie wmawiać, że nowo poznane osoby warte są miłości na śmierć i życie. A potem ja wyjechałam na studia do Wrocławia, a on robił karierę, jako dziennikarz sportowy w poczytnej gazecie naszego regionu.

Spotkaliśmy się na krótko przed moją obroną. Zaprosiłam go do kawalerki, którą samotnie wynajmowałam. Odwiedził mnie w pewien majowy weekend, gdy za oknem kwitły magnolie. Ich słodki aromat wdzierał się do mieszkania przez szeroko otwarte okno.

W powietrzu wisiała niebezpieczna namiętność, gęsta od niewypowiedzianych myśli i tłumionych pragnień. I właśnie wtedy, gdy rzucił podróżną torbę w maleńkim przedpokoju mojej kawalerki, wiedziałam, po prostu to czułam, że ten weekend będzie brzemienny w skutkach.

Zmierzył mnie spojrzeniem w kolorze karmelowego piwa. Jego nieogoloną twarz rozpromienił szelmowski uśmiech.

-Natka, okropnie zgłodniałem przez tą podróż. Musiałaś się tak daleko wyprowadzać?

Zaskoczył mnie. Przez chwilę zastanawiałam się, co odpowiedzieć. Nie wiedziałam skąd nagle wzięła się niepewność, która związała mój język w gruby supeł.

- Hej, co jest? Myślałem, że będę oczekiwanym gościem- dodał po chwili wyraźnie zaniepokojony.

W końcu udało mi się coś powiedzieć

- Arek, przepraszam. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Daj mi torbę i wejdź do kuchni. Zaraz przygotuję poczęstunek.

- O, nie, moja droga- prawie wykrzyknął- Pozwól, że to ja uraczę cię kolacją. Co powiesz na szpinakowy makaron z rybnymi pulpetami w sosie koperkowym?

Kiwnęłam głową. Dzisiaj zgodziłabym się na wszystko, co tylko by mi zaproponował.

Krzątał się po mojej kuchni, jakby to nie był jego pierwszy raz. Zamieniliśmy się obowiązkami. Wczułam się w rolę gościa, on zaś był moim gospodarzem. Usiadłam na ławce, która stanowiła integralną część kuchennego stołu. Podkuliłam nogi i utkwiłam w Arku swój rozmarzony wzrok. Przegapiłam ten moment, gdy z chudego nastolatka przeobraził się w atrakcyjnego mężczyznę. Jego pełne swobody ruchy, lekko wyrzeźbione bicepsy, które wyraźnie zarysowały się pod wytartym podkoszulkiem, przyspieszyły przepływ krwi w moich żyłach. Patrzyłam na jego dłonie. Jedna z nich nosiła ślad po gwoździu, który wbił mu się, gdy włamaliśmy się kiedyś do opuszczonego domu. Właśnie wtedy zapragnęłam, by rzucił miskę ze składnikami na kolację i zamiast turlać po desce pulpety zanurzył palce w moich włosach, ześlizgnął się na kark, ramiona.

Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że obserwuję go już nie jako dawna kompanka zabaw, ale świadoma swoich potrzeb kobieta. Od czasu do czasu zagryzał dolną wargę, co doprowadzało mnie do szaleństwa. Moje słowa ugrzęzły, ktoś poprzecinał mi struny głosowe. Nawet nie próbowałam tego ukryć.

Oczy zapisywały kolejne wykonywane przez Arka czynności. Patrzyłam jak do dużego naczynia wbił jajko, wrzucił zawartość dwóch puszek po tuńczyku, garść przyprawy Włoskiej Visana i trochę mąki, aby zagęścić konsystencję. Następnie sięgnął po nóż, którym potraktował sporą główkę cebuli. Zauważyłam delikatny błysk w kącikach jego oczu. Chociaż walczył, trzepotał rzęsami, w końcu dał za wygraną. Maleńka łza, którą wyzwolił sok z cebuli, przyczepiła się do kępki rzęs. Chwilę pobujała się na nich, jak na huśtawce, po czym beztrosko spłynęła po pociągającej twarzy. Zazdrościłam jej, tak bardzo chciałam znaleźć się na miejscu słonej kropli, która kierowała się prosto do mięsistych ust Arka.

On tymczasem dodał odpowiedzialną za narodziny łzy warzywną delikwentkę do miski i zagniótł idealne ,,ciasto” rybne na pulpety. W dolnej szafce małego kredensu odnalazł panierkę. Wsypał zawartość torebki do głębokiego talerza i obtaczał w niej każdą rybną kulkę. Potem odkręcił kran i długo oczyszczał dłonie, pozbywając się natrętnego zapachu cebuli i tartej bułki.

Następnie wypełnił czajnik wodą. Zanim wrzątek dał o sobie znać, wsypał do garnka zielone wstążki makaronu Bartolini, który przywiózł ze sobą z naszego rodzinnego miasta. Obserwowałam szpinakowe tasiemki, które opadały na dno, obijając się o ścianki. I chociaż dotąd nikomu nie udało się namówić mnie na szpinak w jakiejkolwiek postaci w tej chwili nie miało to znaczenia. Byłam ciekawa końcowego efektu potrawy Arka.

W srebrnym rondelku rozpuścił kostkę rosołową. Ten warzywny bulion stał się filarem koperkowego sosu. Postawił rondel na najmniejszym palniku, a sam w tym czasie rozpuszczał w szklance śmietanę z odrobiną ciepłego wywaru. W końcu sięgnął do koszyczka z przyprawami i wyjął torebkę z suszonym koprem Marsyl. Połączył komponenty sosu i zagęścił nimi bulion. Po dłużej chwili uznał, że jednak konsystencja dodatku okazała się być zbyt rzadka. Sięgnął więc po mąkę i odrobinę letniej wody. Podziwiałam jego dążenie do uzyskania jak najlepszych wyników kulinarnej pracy. W międzyczasie zaczął smażyć w głębokim tłuszczu pulpety.

- Wrzucę teraz makaron. Jaki najbardziej lubisz? Mam go rozgotować czy wolisz al dente?- Jego pytanie wyrwało mnie z zamyślenia.

- Zdaję się na ciebie. Dzisiaj ty rządzisz- odpowiedziałam z większą pewnością i z zadziorną nutką, która uwiesiła się ostatniego słowa.

Arek popatrzył na mnie chwilę, zmrużył prawe oko, jak gdyby rozważał niezmiernie istotną kwestię, po czym kontynuował przygotowanie kolacji.

Zalał makaron wrzątkiem i pozwolił mu się gotować przez niecałe 6 minut. Wyjął z szafki dwa talerze, odnalazł sztućce i czekał, aż wszystkie komponenty dania będą gotowe. Kiedy obserwowałam z jakim pietyzmem nakłada makaron, tworząc z niego coś na kształt gniazda, które oblał koperkowym sosem, dotarło do mnie, że dotąd żaden mój chłopak, żaden kolega nigdy nie przygotował dla mnie nawet kanapki. Zanim wyłożył na szczycie potrawy pulpety, zapytał mnie, gdzie trzymam kiszone ogórki. Wiedziałam, że uwielbia domowe przetwory. Miałam ostatni słoik, który trzymałam na czarną godzinę. Ruszyłam się w końcu z mojego obserwatorium i zajrzałam do niewielkiej spiżarni na korytarzu. Kiedy wróciłam trzymał w dłoniach nóż i wskazywał nim na gotową do pomocy deskę. Zręczny ruchem pokroił ogórka na plasterki, z których ułożył na makaronie coś w rodzaju wieżyczek.

- Gotowe Maleńka. Zapraszam na ucztę. Mam nadzieję, że będzie ci smakowało.

Oj tak, to nie była zwykła kolacja. Pierwszy raz kosztowałam dania przygotowanego z takim zapałem i oddaniem, które równie dobrze mogłoby być wyznaniem miłości. Cudownie gładki, ale też mięsisty i sycący makaron łasił się do mojego podniebienia, a ja zapragnęłam, by przybrał postać spaghetti, żebym mogła udawać Zuzię, a on Hultają z bajki Disneya. Niech ten makaron stanie się pretekstem do naszego pierwszego pocałunku. Myślałam tylko o tym. Tylko tego wówczas chciałam. Nawet zdziwienie z faktu, że Arek tak krótko gotował szpinakowe wstążki, które były zdecydowanie najsmaczniejszą makaronową wariacją, jaką kiedykolwiek czuły moje usta, nie było wstanie zwyciężyć nad moją fascynacją przyjacielem z dzieciństwa.

Wtedy usłyszałam tembr jego głosu:

- Smakuje ci? Zapomniałem dolać oliwy do makaronu, ale sądzę, że bez tego nawet lepiej smakuje.

- Nic nie szkodzi, jest naprawdę pyszny. Nawet nie musiałeś go hartować. No i jeszcze te tuńczykowe kulki. O sosie nie wspomnę.

- Coś nie tak z sosem, Natalio? – Zapytał ze szczerym zdziwieniem.

- Wręcz przeciwnie. Z chęcią poproszę o dokładkę.

- Masz jeszcze trochę na policzku- Dodał bez chwili wahania.

Sama nie wiedziałam, skąd nagle wzięła się we mnie taka pewność siebie, która sprawiła, że moje usta wyszeptały:

- Może pomógłbyś mi się tego pozbyć?

Wiedziałam, że z czymś się zmaga, że walczy z jakimś niewidocznym przeciwnikiem. Po chwili jednak odłożył widelec. Odsunął krzesełko i powoli zbliżał się w moim kierunku.

Chciałam wydłubać sobie moje głupie serce, które uparło się, by pobić jakiś światowy rekord. Kurczyło się i wracało do pierwotnego rozmiaru, jak szalone, jakby próbowało udowodnić mi, coś, czego dotąd do siebie nie dopuszczałam. Kiedy poczułam zapach jego toaletowej wody, tysiące mrówek zaczęło dreptać po rozpalonej skórze. Podniosłam głowę i pozwoliłam chwili wydłużyć się do granic możliwości. I było jak w filmie, zbliżenie na niego, na mnie, na nas. Kciuk Arka na moim policzku delikatnie sprzątnął resztkę sosu, po czym wylądował w jego ustach. Kiedy myślałam, że na tym skończy się nasza kolacja, zniżył się do mojego poziomu i pierwszy raz poczułam, jak smakuje.

 

______________________________________________________

W rolach głównych wystąpili:

  1. Makaron Bartolini Tagliatelle ze Szpinakiem, opakowanie 400g, cena ok. 4.50zł, skład: kasza makaronowa pszenna, semolina, woda, jaja (2 szt. na kilogram mąki), suszony szpinak (6%).
  2. Przyprawa wloska Visana
  3. Suszony koper Marsyl.

 

Zielony  makaron okazał się prawdziwym rodzicielskim hitem. Dziecię moje, które dotąd pluło na wszystkie strony szpinakiem, zjadło obiad z ogromną przyjemnością. Żadna wstążka się nie zmarnowała. Czego widelec nie udźwignął z tym sobie  małe dłonie i buźka poradziły.

Makaron Bartolini urzekł mnie wyglądem oraz smakiem. Myślę, że każde danie, którego będzie filarem, stanie się sycącym posiłkiem. Moja propozycja na długi czas pozostawiła po sobie uczucie kulinarnego spełnienia i pełnego brzucha.

Dostaje ode mnie plusa za krotki czas przygotowania, świetną konsystencję, która zapobiega sklejaniu się wstążek i oczywiście za smak, w którym wyczuwalna jest obecność szpinaku.

Spójrzcie na składniki, które wykorzystano do produkcji makaronu- żadnej chemii, żadnych sztucznych barwników, ulepszaczy.

Na opakowaniu znajduje się propozycja dania- makaron z parmezanem. Uważam, że jest to przydatna opcja, zwłaszcza dla osób, które szukają pomysłu na przygotowanie produktu Bartolini.

Jestem strasznie ciekawa, czy którykolwiek z pozostałych produktów firmy Bartolini przebije zielone Tagliatelle.

Jednak, nie byłabym sobą, gdyby do czegoś się nie przyczepiła. Bowiem okropnie nie podoba mi się worek, w który zapakowany jest makaron. Chociaż z jednej strony klient może dzięki niemu zapoznać się z zawartością to jednak opakowanie jest:

- nieestetyczne- tak doskonały makaron zasługuje na adekwatne do swojej jakości opakowanie

- niepraktyczne- nawet dla 3 osobowej rodziny 400g makaronu jest zbyt dużą ilością, by od razu ją spożyć. Wobec czego trzeba posiłkować się albo kuchenną klamerką, albo reklamówką, którą się szczelnie owinie worek, albo zastępczym opakowaniem, by uchronić makaron przed wpływem czynników zewnętrznych

- nieekologiczne.

Proponuję zapakować makarony w kartoniki z ewentualnymi małymi foliowymi okienkami. Dobrym rozwiązaniem będzie również zastosowanie zatrzasku, dzięki czemu opakowanie będzie można wielokrotnie otwierać i zamykać.

li_lia

W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.

35 komentarzy w Uwiódł mnie makaronem Bartolini

  • Żaneta says:

    czytając to zgłodniałam :) a opowiadanie pierwsza klasa… zresztą jak zawsze :)

  • mentoska says:

    Nadzia jaki słodziak!
    Obiecałam, że jak zrobisz coś z makaronem, to się wproszę, ale dzisiaj już jadłam na obiad spaghetti, dwa makaronowe posiłki w ciągu dnia chyba mi dobrze nie zrobią :P Opowiadanie naprawdę fajne, możesz pisać tak częściej!

    • li_lia says:

      Dziękuję za miłe słowa :)
      Z przyjemnoscią tak zrobię.

  • Żaneta says:

    e tam źle zrobią :) najwyżej Ci pua urośnie :D

  • mentoska says:

    No właśnie, a ja nie chce mieć jeszcze większego tyłka :(

    • li_lia says:

      Dziewczynki, dużo seksu, mało zmartwień i tyłek będzie jak ta lala ;)

  • Żaneta says:

    ja też :( ale ciężko mi się za ćwiczenia wziąść… dobrze, że na 4 piętrze mieszkam :D

  • mentoska says:

    Ja ćwiczyłam, ale teraz dosłownie nie mogę się ruszać przez ten okres, więc tydzień lenistwa się szykuje :P

  • weronika says:

    Ty masz pyszny obiadek a ja dzisiaj musiałam uraczyć się zupką chińską i szaszlykami na szybko ;c

    • li_lia says:

      Weroniko, szaszłyki- dobra rzecz :)
      A z zupki chińskiej można cuda wyczarować :)

  • natka955 says:

    Wszystko co robił Arek wydawało się takie romantyczne ;D
    Bardzo fajnie wymyślone, łatwo się czyta..
    Mnie jednak nie przekonało, bo pulpety RYBNE, nie lubie nic z ryby, ale samą rybę lubię ;) Hehe

    • li_lia says:

      Natko- nie dodałąm, że z tuńczyka. Robiłam fotki i mój smartfonik postanowił zastrajkować. Wcięło mi prawie całą fotorelacją :(

  • Anna says:

    Super się czytało :) A Nadzia jest przesłodka – ucałuj ją od cioci Ani :P

    • li_lia says:

      Ucałuję ANiu, ucałuję.

  • Magdalena says:

    jejku! Znów u Ciebie kulinarnie i znów kusisz, uwielbiam takie makarony, ale już o tym mówiłam:D

  • Loriette says:

    świetne opowiadanie :) we mnie siedzi coś z polonistki i nie wiem czy to tak specjalnie czy może jakiś mały błąd ale ‚może mógłbyś mi się tego pozbyć?’ Czy tam nie powinno być pomógłbyś ? przepraszam, że się tak czepiam ;*
    A szpinakowy makaron musi być pyszny.

    • li_lia says:

      Loriette, masz całkowitą rację. Umknęło mi to. I nie krępuj się. Jak coś znajdziesz jeszcze, daj znać :*

  • Żaneta says:

    jak to kiedyś znajoma powiedziała ma diete cud ” sex i głód” :) podobno działą, jednak nie próbowałam :)

  • mamaagatki says:

    A według mojej ciotki, która naprawdę schudła, najlepsza dieta to ŻP :D

  • mamaagatki says:

    Opowiadanie super, czytałam z ciekawością co będzie dalej, a tam w najciekawszym miejscu the end :)

    • li_lia says:

      Hi, hi. Dziękuję. Zamierzałam obciąć tekst przed pocałunkiem, ale jak mogłabym być tak okropna ;)
      Jednak myślę, że w przypadku recenzji pończoch będzie ciekawiej ;)

  • malwa03 says:

    Och uwielbiam go:)

  • Żaneta says:

    Mamo Agatki ŻP ? ja znam tylko Żm ( żryj mniej) ;) i też działa :)

  • mamaagatki says:

    A ŻP to żryj połowę :)

    • li_lia says:

      MamoAgatki- cudny skrót :) Kradnę :)

  • mentoska says:

    Hahahaha, nie znałam tego, uśmiałam się dziewczyny :D

  • Żaneta says:

    aaaa :) czyli prawie jedno i to amo :D ale ŻP lepiej brzmi :)

  • mentoska says:

    Ewo, pobudzasz moją wyobraźnię! ;)

    • li_lia says:

      Mentosko- cała przyjemność po mojej stronie :*

  • mentoska says:

    Kiedy wyniki konkursu? Nie chciałyśmy Ci tego zdradzić, ale wszystkie, bez wyjątku, bardzo się niecierpliwimy :P

  • Anna says:

    No mam nadzieję , że ten buziak był słodki :) ?

    • li_lia says:

      Oj, był, był :)

  • Żaneta says:

    mentosko, żebyś wiedziałą :) a nawiasem mówiać już się nie mogę doczekać recenzji tych pończoch :)

  • natka955 says:

    Hehe, tuńczyk, łojeje, jak dla mnie, to jeszcze gorzej ;D Taki mały wybredniuch ze mnie ;p

    • li_lia says:

      Natko, uwierz, naprawdę, jak się go dobrze przyprawi to już tak nie capi :)

Zostaw komentarz Cancel reply

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>