-
83 metry nad ziemią. O tym, jak prawie skoczyłam na bungee
3 sierpnia 2015 Miejsca
-
Obawiałam się, że klawiatura odmówiła mi posłuszeństwa. Opuszki palców, dotąd tak wyczulone na niewielkie klawisze, pozostawiające na nich zacierające się ślady, straciły ochotę na taniec z literami. Nie byłam w stanie ujarzmić myśli. Ostatnie tygodnie przyniosły z sobą zbyt wiele zmartwień, tak bardzo podważyły poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Zachwiała się we mnie wiara w drugiego człowieka, w osobę, w którą nie powinnam wątpić, a nieświadomie pozwoliłam jej podeptać swoją godność, ufność i cząstki dobra.
Potrzebowałam zastrzyku energii, wstrząsu, dzięki któremu mogłabym powrócić do w miarę normalnej egzystencji. Chciałam odbudować swoje niegdyś mocne, niezłomne JA. Chciałam udowodnić, że potrafię przezwyciężyć strach, cieszyć się z samego faktu istnienia, pokonać ograniczenia, narzucane przez umysł.
Podczas jednodniowej wycieczki do Gdańska, moją uwagę przykuł dźwig. Z ulokowanej na końcu jego ramienia otwartej klatki, co kilkanaście minut wyskakiwały osoby. Ciała, przywiązane do elastycznej liny, co rusz w naprzemiennie spokojnych, bądź spazmatycznych ruchach, tańczyły nad Motławą.
W tamtej chwili pragnęłam jednego- rozpostrzeć ramiona, spojrzeć w dół, uwolnić ciało od stabilnego podłoża i ulec prawom grawitacji. Taka byłam odważna, przepełniało mnie wielkie podniecenie, pycha, wynikająca z zamiaru dokonania szalonego wyczynu. Uniosłam się ponad 80 metrów nad ziemią, słuchając poleceń instruktora bungee.
I wówczas sparaliżował mnie strach…
Osobiste problemy stanowiły zaledwie pretekst do skoku. O ujarzmieniu bungee marzyłam od dawna. Przepełniona ekscytacją, przybijałam piątki instruktorom. Widziałam powiększające się grono gapiów, którzy z niedowierzaniem przyglądali się otyłej dziewczynie, szykującej się do zawiśnięcia nad rzeką. Piękna panorama, miasto, które uwielbiam, masa atrakcji, potęgowały moje uczucia. Zapoznałam się z regulaminem skoków, pozwoliłam skrępować nogi, ochoczo, aczkolwiek z lekkim trudem, podreptałam w kierunku klatki.
Kiedy dźwig uniósł naszą dwójkę (cały czas towarzyszył mi instruktor) w górę, poczułam niepokój. Powoli opuszczała mnie odwaga, pewność siebie pozostawała w cieniu ramienia, ogromnej maszyny. Mój towarzysz zwięźle przekazywał mi polecenia, instruując dalsze poczynania. Przyznam, że jego słowa dochodziły do mnie z lekkim opóźnieniem.
Wreszcie osiągnęliśmy pułap 83 metrów. Poczekaliśmy, aż rowery wodne i inne stłoczone na Motławie pojazdy, zrobią nam miejsce. Instruktor odbezpieczył barierkę. Zaczął odliczać. 3,2,1… Padła pierwsza komenda: SKACZESZ!
Czułam, jak ciążą mi stopy. Z jednej strony nogi chciały wykonać ruch do przodu, ciało zaś wraz z umysłem zapierało się z całych sił. Włączyła mi się analiza sytuacji. Zaczęłam myśleć o tym, co widzę pod sobą, co się stanie, jak skocze, czy będzie bolało, czy przeżyję.
Usłyszałam głos instruktora: JESZCZE RAZ. Chciałam spróbować. Bałam się i jednocześnie pragnęłam skoczyć. Wydawało mi się, że nie przeżyję takiego rozczarowania samą sobą, że niezręcznie, że cholernie ciężko będzie mi zjechać na dół jako pokonana. Wyobrażałam sobie pełne pogardy okrzyki gapiów. Zebrałam się w sobie. Przesunęłam do przodu. Puściłam barierkę.
ZAMKNIJ OCZY! NIE MYŚL! POŁÓŻ SIĘ DO PRZODU!
Instruktor wydawał nienaglące, ale i budujące polecenia. Nie litował się nade mną, nie rozczulał. Motywował.
Trzecia próba. Czas płynął nieubłaganie. Nigdy w życiu tak bardzo się nie bałam. Przypominając sobie istotne wydarzenia- maturę, egzaminy na studiach, podejścia do zdobycia prawa jazdy, a nawet poród, żadne z nich nie dorastało do pięt bungee. Dotąd nie poddawałam się w dążeniu do osiągnięcia wyznaczonego celu. Zawsze brnęłam do przodu.
Otrzymaliśmy informację o zakończeniu skoku. Musiałam zdecydować czy rezygnuję, czy mimo wszystko zdecyduję się na to, czego tak bardzo chciałam. Ostatnie odliczanie. Zacisnęłam powieki. I powiedziałam: NIE DAM RADY.
Obyło się bez łez. Instruktor rozkazał, by dźwig sprowadził nas na ziemię z powrotem. Wracałam zhańbiona. Przepraszałam za kłopot. Nie usłyszałam z jego ust wymówek, kpiny. Nie wyśmiał mnie, nie pogarszał mojego samopoczucia. Powiedział mi, że pokonałam połowę drogi. Wjechałam na górę, chciałam skoczyć. Nie jestem jeszcze gotowa. Następnym razem przełamię się. Muszę tylko odetchnąć, pozbierać się do kupy.
Dałam ciała. Wracałam na ziemię z pochyloną głową. Zawiodłam samą siebie. Nie wiem, co mnie powstrzymało, ale w życiu nie byłam tak sparaliżowana. Nie jestem pewna czy kiedykolwiek zdecyduję się przełamać ten strach. Czy nadal będę czuła potrzebę oddania skoku?
A może szczytem mojej odwagi była decyzja o wycofaniu się z podniebnej akrobacji? Może zwyciężył zdrowy rozsądek, chwilowo przyćmiony przez pragnienie zwiększenia poziomu adrenaliny? Czy musimy w tak drastyczny sposób przełamywać granice własnych lęków?
Słyszałam, jak jeden z młodych mężczyzn podsumował mój ,,wyczyn”- JAK ONA NIE DAŁA RADY TO JA TEŻ NIE SKOCZĘ. Sorry, nie chciałam być niczyim demotywatorem.
Pod koniec dnia trafiłam do wesołego miasteczka. Moją uwagę przykuła żywa proca, zwaną Adrenaliną. W kuli zamykane są dwie osoby, które następnie zostają wystrzelone na wysokość przekraczającą 40 metrów. Okrągła klatka wiruje nad ziemią, trzęsąc uwięzionymi weń ryzykantami. Pomyślałam ,,Musisz to zrobić”. I zrobiłam. Nieznanemu chłopakowi, który trzymał mnie wówczas za rękę- serdecznie dziękuję. Wykrzyczałam się za wszystkie czasy. W 1/2 przeżyłam katharsis, którego wciąż potrzebuję.
A tutaj proszę na dowód wystrzelenia w powietrze, załączam film…
li_lia
W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.
Wiem, że to pewnie marne pocieszenie, ale ja bym pewnie też nie skoczyła… To musi być straszne uczucie tam na górze…
Nie da się tego opisać, trzeba to przeżyć.
Ja mam tą atrakcje za sobą, dziś skoczyłam.. Odliczył tylko i od razu, bez myślenia sie przechyliłam. Oficjalnie stwierdzam- to było najstraszniejsze przeżycie mojego życia. Darłam się w niebogłosy, ręce mi sie trzęsły, najgorsze jest to uczucie braku kontroli i bezwładu w trakcie spadania.. Nie wiem jakim cudem ludzie mogą sie tym pasjonować
Są ludzie, którzy potrzebują mocnych wrażeń. Tego typu rozrywki są stworzone z myślą o nich. Dla mnie w tamtej chwili to był impuls, ogromna potrzeba przeżycia czegoś, co mnie psychicznie wzmocni. Niestety, stało się wręcz odwrotnie
Wolę nie ryzykować utraty zdrowia Życzę Ci powodzenia następnym razem