Dlaczego dzieci nie powinny chodzić do cyrku?

9 lipca 2014 Miejsca  Brak komentarzy

Podobno darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Mając na uwadze powyższe przysłowie, powinnam wzruszyć ramionami i przejść obojętnie obok zachowania sporej ilości osób, z którymi wspólnie uczestniczyłam w cyrkowym przedstawieniu. A jednak, gotowałam się ze złości, powstrzymywałam od zwrócenia uwagi, po to tylko, by do końca nie popsuć sobie nastroju. Kiedy jednak parę razy otrzymałam celne ciosy od rezolutnej dziewczynki, bawiącej się swym nabrzmiałym od gazu balonem, coś we mnie pękło. Rozejrzałam się na wszystkie strony, omiotłam wzrokiem po części znudzoną publiczność, odnotowałam kilka przypadków znęcania się nad drewnianymi ławkami, obklejania ich watą cukrową i doszłam do wniosku, że dzieci powinny otrzymać zakaz wstępu do cyrku.

Co Was najbardziej irytuje, kiedy wybieracie się do kina? Wygłodniali widzowie, którzy głośno konsumują popcorn, chipsy albo nachosy?  A może do szewskiej pasji doprowadzają Was komentatorzy, którym wydaje się, że postradali wszelkie rozumy? Albo komórkomaniacy, czujący potrzebę nieustannego wysyłania smsów, uaktualniania swojego statusu na Facebooku tudzież Instagramie? Gdyby zebrać do kupy wszystkich delikwentów, dodać do wymienionych wcześniej przywar kilka podnoszących ciśnienie czynności, otrzymamy zarys cyrkowej publiczności, z którą miałam tę niechlubną przyjemność współuczestniczyć w artystycznym pokazie.

Zacznę może od małolatów, których jako matka powinnam darzyć bezwarunkowym uwielbieniem. Teoretycznie oczywiście. Mając wychodne, korzystając z samotnego wyjścia, z kontemplacji wolnego czasu w pojedynkę, niemalże zapomniałam jak to jest być osobą odpowiedzialną za małego człowieka. Kiedy już beztrosko rozsiadłam się na jednej z ,,trybun”, moimi sąsiadami okazali się w głównej mierze osoby o średniej wieku 5+, otoczone pozorną opieką swych rodziców, babć, dziadków, wujków i cioć. Nie byłoby w tym nic dziwnego, wszakże cyrk to wydarzenie iście rodzinnie, stworzone z myślą o zarówno tych najmłodszych jak i całkiem dojrzałych widzach, prawda?

Szukając wolnej przestrzeni, wciśnięta pomiędzy narzekającą na swych potomków krzepką babcię, a liczną młodzież, usiłowałam skupić się na przedstawieniu. Jednakże pech, licho paskudne, miało w planach zupełnie inne zakończenie tej historii. Wszystko zaczęło się od pracowników cyrku, którzy kusili puszystą, leciutką jak obłok watą cukrową, która niemiłosiernie lepiła się do palców i podniebienia, wzmagając pragnienie i wymuszając wizyty w toalecie. Niemniej winny okazał się również strzelający popcorn, pyszny, lekko słony, pachnący odległą Ameryką. Aczkolwiek to chyba kolorowe balony, usiłujące wzbić się w powietrze zrobiły prawdziwą furorę. Któż by nie chciał przygarnąć diabelskiego kotka (Hello Kitty), Truskawkowego Ciastka, uchwyconego w locie śmigłowca, albo zamku dla prawdziwych księżniczek? No pytam KTO? Owe gadżety miały to do siebie, że cieszyły swych nowych właścicieli przez pierwszych kilka minut. Potem zaś powszedniały i zaczynały przysparzać kłopotów. A to chciały uciec małym rączkom, a to nie bardzo było wiadomo, co z nimi począć. I tak naprzemiennie wisiały w powietrzu, prowokowały do potraktowania ich w  charakterze treningowego worka (o, tak, boksowanie skutecznie zabijało nudę). Co niektórzy używali ich jako niebanalnego jo-jo. Pół biedy, gdy męczyli te biedne baloniki zanim rozpoczął się spektakl, kij z tym, że wyżywali się na nich w trakcie przerwy. Gdy jednak reflektory oświetliły centrum areny, rozpoczęła się rzeź niewiniątek. Dmuchane zabawki nie tylko ograniczały widoczność osób, siedzących w dalszych rzędach, rozpychały się i naruszały też cudzą prywatność. Kiedy małoletnia właścicielka wspomnianego gadżetu, która zajęła miejsce przede mną, postanowiła obrać mą skromną osobę za cel, z początku postanowiłam wykazać się sporą dawką cierpliwości. Bum! No przecież nie nabawię się przez delikatny balon siniaków. Bum! Dziecko się nudzi i jakoś musi wypełnić sobie czas. Bum! Wyznaję zasadę, wedle której nie wychowuję, nie wtrącam się w wychowanie cudzych dzieci. Bum! Czy jej babcia naprawdę nie widzi, co wyczynia wnusia? Bum! Zrobię unik, przesunę się w drugą stronę. Może dokładnie przyjrzę się lwom. Bum! Cholera jasna! Czy to dziecko jest niewyżyte? Bum! Bum! Bum!

I właśnie wtedy przebrała się miarka. Nachyliłam się nad pannicą i głosem przepełnionym autentyczną słodyczą i resztkami wyrozumiałości, grzecznie poprosiłam: ,,Niunia, trzymaj ten balonik przy sobie”. Młoda dostała histerii. Zaniosła się płaczem. Jej krzywda urosła do rangi wiekopomnego wydarzenia. Babcia zaś o dziwo zamiast przerzucić na mnie winę za bezstresowe wychowanie swej wnusi, umieściła dziewczynkę na swych kolanach, tuląc ją do wielkich piersi i od tej pory pilnowała szalonego balona. Veni, Vidi, Vici. Jasne. Poczułam się jak ostatnia szuja. Sprawiłam, że niewinne dziecko zaniosło się przeze mnie płaczem…

Tymczasem obok mnie dwie pannice, ewidentnie zafascynowane mundialowymi rozgrywkami, wykonywały coś na podobieństwo tańca czirliderek. Nie wiem do końca komu kibicowały, ale za każdym razem, gdy tupały i podskakiwały na ławce, mój tyłek rytmicznie uderzał o twardą dechę stłuczonymi pośladkami. Uczennice podstawówki pokusiły się nawet o to, by komentować poczynania artystów, wykrzykując jakiż to głupi klown bawi publiczność i dywagując nad tym, czy mają do czynienia z myszą czy ze szczurami i czym właściwie są lamy? Dodam tylko tyle, że nikt z dorosłych nie zareagował. Tak jakby nikomu nie przeszkadzało zachowanie dziewczynek.

Szalę goryczy przelała jednak przenośna ubikacja. I tutaj pozwólcie, że wrócę do babci i jej wnusi. Zaczęło się od biadolenia staruszki, która na prawo i lewo opowiadała ile to pieniędzy musiała wydać, aby wybrać się z pociechami do cyrku. ,,Bo wie pani, bilet, balon, napoje (Krzysiu, nie wypij całego soku. Ta butelka musi ci wystarczyć do końca przedstawienia. Więcej ci nie kupię.) wata, popcorn. Lekką ręką wydałam ponad 100zł. Tak mnie naciągnęły. To niedopuszczalne”. Pomijam fakt, że babci zabrakło ,,tego gestu”. Ale skoro nie było ją stać na takie wydatki, po co ulegała namowom wnucząt? Po co im to wypominała? Jak miały się cieszyć z show i wszelkich dobrodziejstw mu towarzyszących? W każdym razie mnie na pewno nie było przyjemnie słuchać tych narzekań. Przechodząc do meritum sprawy… W pewnym momencie stałam się świadkiem publicznej toalety. Otóż młode dziewczę szepnęło babci na ucho, iż odczuwa jedną z potrzeb fizjologicznych. Ta zaś, albo nie posiadała już wystarczających finansów (wc kosztowało 2zł), albo najzwyczajniej w świecie nie chciało jej się wychodzić z parnego namiotu, ściągnęła wnusi spodenki i majty i pozwoliła załatwić się na murawie tuż przy ławce… Przetarłam oczy ze zdziwienia, nie wierząc w trzeźwość swych źrenic. A jednak dziewczę pozostawiło po sobie kałużę moczu…

W trakcie jednej ze sztuczek, jaką zafundował nam klown, uwagę widowni skupił na sobie maluch, który z przejęciem wymachiwał patykiem (po cukrowej wacie), udając śpiewającego dyrygenta. Chłopczyk usadowił się na jednym z krzeseł, należących do loży. Udało mu się nawet przekrzyczeć artystę… O biegających dzieciakach nawet nie wspomnę…

Pozostała jeszcze jedna, drażliwa kwestia, dotycząca właśnie loży. Otóż nie każdego widza stać było na wykupienie ,,ekskluzywnego” miejsca, które gwarantowało idealną widoczność, odcięcie się od szalejącego tłumu. Doskonale to rozumiem, zwłaszcza, że ludzie przychodzili całymi rodzinami. Także loża nie była nawet w połowie zapełniona. Zaledwie kilka minut od rozpoczęcia show, wspomniane miejscówki zaczęły wypełniać się dziećmi. Obsługa cyrku nie reagowała. Nikomu nie przeszkadzał fakt, iż mali gapowicze opuścili swych opiekunów, znajdując się tym samym bliżej areny. Nie mam nic przeciwko temu, wszakże nawet wysokie trybuny nie zapewniały dobrej widoczności. Ale kiedy krzesełka loży zaczęli okupować dorośli, poczułam się co najmniej zmieszana. Czy uczciwie jest korzystać z nieuwagi obsługi cyrku? Czy ładnie to tak wpraszać się tam, gdzie nie powinno się być? Wszakże inni zapłacili niemałe pieniądze za możliwość lepszej miejscówki. Jaki przykład dali dorośli swym pociechom? Cwaniaczkom przeważnie się upiecze. Czy mnie to zabolało? Nie, raczej zdenerwowało. Nie zapłaciłam, nie miałam prawa zajmować miejsca w loży. Tyle w temacie.

Nie powinnam generalizować. Każde dziecko jest inne. Zasady, jakie wynosi z rodzinnego domu w znacznej mierze kształtują jego charakter, sposób postrzegania rzeczywistości i traktowania innych ludzi. Dwugodzinny program cyrkowego przedstawienia zdecydowanie nie służył najmłodszej widowni. Dzieciaki najzwyczajniej w świecie nudziły się, nie potrafiły usiedzieć w miejscu, co skutkowało tym, że przeszkadzały innym osobom i nie szanowały pracy artystów. Cyrk dla niektórych małolatów jest jedynym sposobem, dzięki któremu mogą obcować ze sztuką, podziwiać światowe gwiazdy, zobaczyć na żywo egzotyczne zwierzęta. Jednak bezstresowe wychowanie daje się we znaki nie tylko świadkom zachowania maluchów i młodzieży, ale także samym rodzicom. Nie rozumiem po co ktoś zabiera do cyrku niemowlaka (jeśli go nie ma z kim zostawić, może po prostu powinien sobie odpuścić wizytę w takowym miejscu?), dlaczego przyzwala na zbyt swawolne zabawy, a co za tym idzie utrudnianie innym obserwowania i uczestniczenia w show? Nie napiszę, że moje dziecko jest wzorem do naśladowania, bo zdarzyło się, że Nadia nie była zainteresowana jakąś częścią przedstawienia, ale nie odwalała szopek. Gdyby nawet przyszło jej coś takiego na myśl, z całą pewnością nie dopuściłabym do tego, aby zrealizowała jakieś szalone pomysły.

Czy wystarczy przed wyjściem do cyrku porozmawiać z pociechą, uświadomić jej, że znajdując się w miejscu publicznym, obowiązują ją pewne zasady, że powinna uszanować pracę artystów, a przynajmniej nie przeszkadzać?  Wszystko jest dla ludzi, ale harce najmłodszego pokolenia, nad którym nie panują nawet rodzice,  źle wróżą przyszłości naszego społeczeństwa. Przecież zawsze można opuścić namiot (co niejednokrotnie uczyniłam, opiekując się moją najmłodszą siostrzenicą, którą zabierałam niegdyś do cyrku) i wrócić do domu, jeśli dziecku ewidentnie się nudzi. No, chyba że ktoś za punkt honoru postawił sobie dotrwanie do końca show, gdyż wydał na bilet niemałe pieniądze…

li_lia

W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.

Zostaw komentarz

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>