Mój pierwszy raz w karetce

25 października 2015 Miejsca  8 komentarzy

Tegoroczny sezon skuterowy oficjalnie uważam za ZAKOŃCZONY.

Nie przechytrzę pogody. Ciepła odzież, mata podgrzewająca siedzenie, którą po fakcie przywiózł kurier, w znacznym stopniu przyczyniają się do poprawy komfortu w trakcie jazdy. Jednakże na drodze nie jestem w stanie zadbać o każdy szczegół bezpiecznej podróży, o czym w praktyce miałam się dość boleśnie przekonać.

Zdążyłam wrócić z dwutygodniowego zwolnienia, podczas którego opiekowałam się chorym dzieckiem. Następnego dnia nie udało mi się dojechać do pracy. Ponoć w lokalnym radiu ostrzegano o wypadku, w którym miałam wątpliwą przyjemność uczestniczyć.

Z całego zdarzenia pamiętam tylko fakt włączenia się do ruchu, po krótkotrwałym postoju na czerwonym świetle, samochód, który wyprzedzał mnie na skrzyżowaniu i moją próbę zjechania jak najbliżej prawej krawędzi jezdni. Tam zaś czekała na mnie niespodzianka w postaci dywanu z mokrych liści i błota.

Na reakcję mojego skutera nie trzeba było długo czekać.

Pamiętam moment upadku, błyskawiczną zmianę położenia. Nagły kontakt z asfaltem, kask amortyzujący uderzenie głowy o twardą powierzchnię, ostry ból w prawym kolanie. Bezradność, wynikającą z braku możliwości zapanowania nad własnym ciałem i emocjami.

 noga w gipsie

W pewnym momencie zaroiło się wokół mnie od osób, zainteresowanych zdarzeniem. Ktoś podniósł mój skuter, wyjął kluczyki ze stacyjki, zaparkował maszynę. Ktoś wezwał karetkę. Ktoś pomógł mi zdjąć kask, usunął z jezdni. Jakaś kobieta, jak się później okazało, pochodząca z mojej miejscowości, cały czas pytała o to jak się czuję, co mnie boli. Ja tymczasem, zawstydzona całą sytuacją, chciałam po prostu wstać, otrzepać się z błota i kontynuować jazdę, pojawić się tego dnia w pracy.

Chwilę po przyjeździe karetki, zjawiła się policja. Leżałam już na noszach, poddawana badaniom przez ratownika. W jakimś momencie na szyję założono mi kołnierz, do wewnętrznej strony ręki przymocowano wenflon. Funkcjonariuszka podsunęła mi pod nos czarną rurkę i kazała ,,zdmuchnąć świeczkę”. Zniecierpliwiona, ewidentnie poirytowana koniecznością zjawienia się na miejscu zdarzenia, poinformowała mnie o kosztach holowania skutera i przechowania go na policyjnym parkingu. Nie przyjmowała do wiadomości, że zorganizowanie auta, które przetransportuje mój skuter, razem z kierowcą, który dojedzie z mojej miejscowości, zajmie więcej niż pół godziny. Kiedy spytałam ją o konsekwencje wypadku, na odchodnym rzuciła w stronę ratownika, że tym razem skończy się na pouczeniu.

W szpitalu zostałam otoczona fantastyczną opieką. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek mogła liczyć na tak fachową pomoc i sympatyczne nastawienie. Lekarz, z którym miałam do czynienia, potrafił rozładować atmosferę, skupić moją uwagę na rozmowie, uspokoić. Pielęgniarki i pielęgniarz pomogli mi w przygotowaniu do badania.

Zastrzyk przeciwko tężcowi zniosłam o dziwo dzielnie, a przecież zawsze panicznie bałam się igieł. Ten fakt utwierdził mnie w przekonaniu, że mój tatuażysta skutecznie przełamał barierę lęku.

Po RTG okazało się, że na prawej nodze pojawi się gips. Pierwszy raz w życiu zostałam ,,usztywniona” i to od kostki aż do połowy uda. Nawet doczekałam się autografu, złożonego na białej powierzchni, przez wiekowego pana, który mi tę przyjemność uczynił.

W międzyczasie ktoś bardzo mi bliski zadbał o przetransportowanie skutera do rodzinnej miejscowości, zorganizował mi kule i stabilizator. Mogłam wracać do domu.

Nim jednak wreszcie pogodziłam się z łóżkiem, musiałam odwiedzić aptekę, wykupić serię zastrzyków i leków przeciwbólowych oraz poprosić pielęgniarkę z mojej przychodni o przyspieszony kurs aplikowania zastrzyków w brzuch.

Dopiero wieczorem moje ciało zaczęło sygnalizować skutki wypadku. Przez dwie doby bark i prawą rękę miałam niezdolne do pracy. Nadal odczuwam ogromny dyskomfort.

Całe szczęście, że upadłam na właściwą stronę, że żaden z jadących za mną samochodów nie zdołał mnie potrącić. Jestem ogromnie wdzięczna nieznajomym, którzy tak szybko zareagowali, wezwali pomoc, upewnili się, że żyję, podnosili na duchu i czekali razem ze mną na przyjazd służby pomocniczej.

Tego dnia wiele osób zdało egzamin z empatii. Niestety, byli też tacy, których zachowanie sprawiło mi wielką przykrość.

Dochodzę do wniosku, że muszę być naprawdę złym człowiekiem, skoro ostatnio przytrafiają mi się nieprzyjemne rzeczy. Żałuję okropnie faktu, że w tym roku nie zakończę kursu prawa jazdy wymarzonym dokumentem. Muszę przełożyć to na czas, kiedy będę w pełni zdrowa i sprawna. Już teraz irytuje mnie fakt bezczynnego leżenia, szurania nogą po podłodze i okres rekonwalescencji. Martwi mnie konieczność zorganizowania zastępstwa, na czas mojej nieobecności w pracy. Ale najbardziej przeraża mnie zależność od innych osób. W tym momencie zejście do kuchni (ulokowanej na niższym piętrze) stanowi przeszkodę nie do pokonania. Cieszę się jednak z tego, że jestem w domu. Mimo wszystko tęsknię za dwukołowcem.

li_lia

W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.

8 komentarzy w Mój pierwszy raz w karetce

  • małgorzata says:

    Życzę szybkiego powrotu do zdrowia :)

    • li_lia says:

      Dziękuję :)

  • Margaretkaw says:

    Życzę zdrowia

    • li_lia says:

      Ślicznie dziękuję.

  • Dorota says:

    Trzymam kciuki by Nowy Rok to byly same pozytywne niespodzianki…a ten minal szybko i bezbolesnie…

    • li_lia says:

      Oj, nie ukrywam, że sprawiłoby mi to wielką radość.

  • Kasia says:

    Szybko wracaj do zdrowia!

    • li_lia says:

      Merci :*

Zostaw komentarz

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>