-
Lud nie ma chleba? Niech jedzą ciastka! Różowa historia Marii Antoniny
30 stycznia 2013 Kosmetyki
-
Nad Paryżem unosił się fetor niezdrowego podniecenia, które wydzielało się z brudnych i spoconych ciał. Tłumy gapiów zmierzały w stronę Placu Rewolucji, by skandować imię skazanej na śmierć królowej. Przejęty swoją rolą kat, spozierał na możnych dostojników, bezwstydnie komentujących wiekopomne wydarzenie. Słyszał o niesprawiedliwym procesie, absurdalnej mowie oskarżyciela i jego przytłaczających argumentach. Nie mógł zrozumieć, jak najpiękniejsza i najbarwniejsza postać francuskiego dworu mogła dopuścić się tylu niegodziwości.
Najmłodsza córka Marii Teresy, odziana w białą, żałobną szatę, zbliżała się w stronę drewnianego podwyższenia z szafotem. W najmniejszym stopniu nie dała po sobie poznać żadnej oznaki strachu, złości czy słabości. Oszołomionym damom dworu zdawało się, że żona króla Francji udaje się na spoczynek, że celem jej majestatycznego spaceru wcale nie jest śmierć, że cała ta absurdalna sytuacja jest częścią kolejnego przedstawienia.
Promienie październikowego słońca przyjemnie ogrzewały pozornie oziębłe lico Marii Antoniny. Jesienny wiatr targał wystające spod lnianego czepka jasne włosy. Jedynym pełnym życia elementem wydawały się być policzki, na których rozgościły się pełne przejęcia rumieńce.
Dlaczego austriacka arcyksiężniczka nie podbiła serc swoich poddanych? Co rozwścieczyło Trybunał Rewolucyjny, który prócz żony Ludwika Augusta unicestwił 900 niewiast?
Francuski pałac miał być drugim domem dla niewykształconej nastolatki, w praktyce zaś okazał się złotą klatką. Wśród kosztowności, wymyślnych potraw, muzyki, sztuki wyglądała niczym rajski ptak, najwspanialszy okaz królewskiego zoo.
Misternie zdobione dywany tłumiły odgłos maleńkich obcasów szykownych bucików Marii Antoniny. Ona zaś z trudem oddychająca, przez za mały gorset, który ściskał jej żebra, z wdziękiem prezentowała pełne przesadnych ozdób krynolinowe kreacje. Rozrzutna delfina słynęła również z urody, której zazdrościła jej królewska metresa. Odkąd córka Habsburgów pojawiła się na obcym dworze Madame du Barry za punkt honoru obrała sobie knucie intryg oraz unicestwienie niewygodnej rywalki.
Tego dnia pozbawiono ją nieprzyzwoicie kosztownych klejnotów, stroju pochodzącego z salonu cenionej modystki, fryzury godzinami układanej przez zdolną służącą. Tego dnia jedyną ozdobą był wyrazisty róż, kontrastujący ze śmiertelną bielą skromnej szaty. Na krótko przed egzekucją zaufana dama dworu dostarczyła swej monarchini przesyłkę, nadaną przez zrozpaczoną matkę.
Pożegnalny podarunek, mający podnieść na duchu tę, której ciało postanowiono pozbawić głowy. Matczyny gest, wyrażający tęsknotę, ubolewanie nad straconym dzieckiem. Oznaka kobiecej solidarności. Symbol nieprzemijającej urody. Nieoczywisty manifest, wyraz buntu. Sprzeciw wobec bezdusznemu wymiarowi sprawiedliwości.
Jedyny majątek pozbawionej tronu królowej ograniczał się do okrągłego kamienia. Wyglądem przypominał brzoskwiniową terakotę, chociaż jej samej kojarzył się z wypalonym przez słońce piaskiem pustyni. Ona niczym spragniony oazy wędrowiec, wcierała go w twarz, obserwując, jak tysiące drobinek rozświetla zmęczoną pobytem w lochu skórę. Ponieważ pozbawiono ją pędzli, którymi niczym malarz ozdabiała swe oblicze, musiała poradzić sobie opuszkami palców. Te zaś błogosławiąc austriacki wyrób, wędrowały po jego powierzchni czule zatapiając się w jego licznych nierównościach, głaszcząc koryta rzeki, wypełnianej przez mimowolnie wypływające z oczu łzy.
Tak ubrudzonymi wierzchołkami dłoni zataczała kręgi na niegdyś pulchnych policzkach. Dzięki nim znów wyglądała, jak niedoświadczona czternastolatka, którą przeznaczenie i międzynarodowa umowa sprowadziły do obcego kraju. Wysuszona i zniszczona cera bez słowa sprzeciwu uległa regeneracyjnym pieszczotom natłuszczających komponentów. Nawet w takim dniu jak ten, wyglądała elegancko i sprężyście. Niemalże czuła, jak cenny olejek z makadamii, jojoby oraz witamina F docierają do najgłębszych zakamarków jej skóry.
Ucichły wrzaski żądnej krwi i licznych ofiar ludności. W chwili, gdy Wersal tracił jedną z najciekawszych lokatoreknNad Placem Rewolucji zebrały się ciemne chmury. Zanim świat zdążył pożegnać Marię Antoninę, nim spoczęła w objęciach gruźlicy, głowa Wdowy Capet uległa ostrej gilotynie.
———————————————————–
Gwiazdą dzisiejszego opowiadania był spiekany, rozświetlający róż Baked Blush nr 1, pochodząc z kolekcji kolorowych kosmetyków Madame Lambre. Mojego ulubieńca zamknięto tym razem w mało efektownym, plastikowym opakowaniu, a następnie ukryto w skromnym, aczkolwiek eleganckim kartoniku. Ogromny 7g puder zakupicie za niecałe 20zł w drogeriach Hebe lub na stronie Madame Lambre.
Istotne jest również to, że trwałość produktu wynosi aż 2 lata i jest on naprawdę wydajny i pozostaje w miejscu aplikacji przez cały, nawet intensywnie spędzony dzień. Odpowiednio dozowany nie wyrządzi krzywdy twarzy swojej właścicielki. Na policzkach pozostawia po sobie świetlistą, naturalną smugę. Naprawdę nie jest tak intensywny, jakim wydaje się być w opakowaniu.
li_lia
W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.
Ale świetnie to napisałaś Super pomysł na wpis.
Czasami mi się udaje
ładny kolorek ma
za jednym wdechem to przeczytałam w tym roku na dzień kobiety poszaleje u Madame Lambre
Aniu, nie żałuj sobie
Piękny róż Chciałabym go mieć w swojej mini kolekcji
Piękne opowiadanie, a róż rzeczywiście równie piękny
Dziękuję za miłe słowa
Bardzo ładnie napisane, jak zawsze zreszta:)
Kolorek różu jest efektowny, ale wydaje mi sie, ze jest troszke mocny?
Chociaz rzeczywiście na twarzy ładnie sie prezentuje )
Kochana, właśnie na policzkach nie jest już tak intensywny
Myślałam , że znowu czytam biografię Antoniny..
Bo tak było „)
Świetne opowiadanie!:))) Idealnie dobrałaś je do produktu:D Bardzo ładnie wygląda ten róż i do tego długa data ważności.
Ja dostałam puder i cienie
I jak wrażenia? Jesteś zadowolona?
pięknie napisane,ja nie przepadam za różami.Ale bardzo miło się czytało prosze jak najwięcej takich wpisów.miłego dnia
Oj będą, zwłaszcza po takich pochwałach.
Jak zwykle interesująca historia i idealnie pasująca do recenzowanego produktu, szkoda tylko że smutno się kończy ale cóż tak była rzeczywistość . W opakowaniu róż wygląda na intensywny ale ważne aby na policzku ładnie się prezentował a z tego co widzę tobie pasuje idealnie
Zarumieniłam się
Na pewno to tylko ten róż a nie prawdziwe rumieńce
No, no
Trafiłam tu przez przypadek, szukając tekstów o Marii Antoninie. Aż zazdrość (nie zawiść) bierze podziwiając zdolności Autorki w doborze tematu i łączeniu go z kosmetykiem. Na mojej bladej twarzy – jakbym towarzyszła królowej w lochach – może ten róż być za ostry. Ale nigdy sie nie dowiem, jeśli nie wypróbuję. Zatem do dzieła! Pozdrawiam serdecznie.
Ani, dziękuję Ci za tak motywujący komentarz. Oczywiście zapraszam Cię do zostania moją stałą czytelniczką. Niebawem ukażą się kolejne opowiadania nie tylko z kosmetykami w tle