-
Wariacja na temat Morza Martwego
29 października 2012 Kosmetyki
-
Nasunęło mi się na myśl pewne kontrowersyjne skojarzenie. Otóż w jednym z wywiadów znany piosenkarz oświadczył, iż marzy mu się, aby po śmierci został spalony, zaś jego szczątki rozsypane po kilku popularnych plażach. Dzięki temu nawet jako nieboszczyk będzie mógł dostawać się do kobiecej bielizny…
Co z powyższym stwierdzeniem ma wspólnego Mineralny peeling do ciała Apis?
Kocham Gdańsk, miasto Bałtykiem skąpane. W Brzeźnie wynajmujemy pokój u pewnego pana, który za każdym razem pyta mnie czy jestem córką dwukrotnego prezesa rady ministrów. Z jego domu drogę do plaży pokonujemy w niecałą minutę. Za każdym razem muszę się hamować, ostudzić emocje, dawkować radość. Inaczej ku zdziwieniu turystów zapewne położyłabym się na cudownie sypkim piasku i utrwaliła w nim ślad po orzełku. Wieczorem zaś, wybieramy się pieszo do Sopotu, albo brodzimy po brzegu, pozwalając zimnym falom przynosić ulgę zmęczonym stopom. Z każdym krokiem zapadają się one w mokrym piasku, który przyjemnie łaskocze skórę. Tęsknię za tym naturalnym pilingiem, za zapachem morza i wrzeszczącymi mewami, które podlatują po kawałek gofra.
W sobotni poranek doznałam podobnego uczucia. Pozwoliłam gorącej wodzie przyjemnie szczypać moje ciało, a potem utraciłam kontakt z rzeczywistością, przestały się dla mnie liczyć minuty, dźwięki piosenek nadawanych przez ulubioną stację radiową. Usunęłam zabezpieczenie chroniące zawartość brązowej tuby z pilingiem firmy Apis. I w zaparowanej kabinie poczułam sporą namiastkę morskiej przyjemności.
Minralny peeling do ciała
Z czarnym błotem z Morza Martwego i lawą wulkaniczną
Apis
Pojemność: 200ml
Cena: 19zł
Nawet nie musiałam się wysilać, by wydobyć z opakowania zawartość produktu. Bardzo rzadki piling samoistnie wypływał z tuby. Zapach, który temu towarzyszył, sprawił, iż gdyby to nie był kosmetyk z pewnością spróbowałabym go skosztować. Takiego romansu kawy z korzennymi przyprawami dawno nie doznałam. Już sam aromat pozytywnie nastawił do dalszych higienicznych zabiegów. Szkoda tylko, że tak szybko się ulotnił.
Konsystencja pilingu przypomina rozwodnione, kremowe mleczko, w którym ktoś upchnął masę ostrych drobinek. Wystarczyło nanieść na skórę niewielką ilość kosmetyku, by móc cieszyć się jego rewelacyjnym działaniem. Wilgotna skóra z radością przyjmowała intensywne pieszczoty. Kawałki lawy wulkanicznej intensywnie współpracowały z moimi dłońmi, sprawiając, iż w mgnieniu oka ciało stało się grzesznie gładkie. Wyraźnie czułam, jak martwy naskórek odchodzi w zapomnienie, a jego miejsce zajmuje miękka, oczyszczona i elastyczna w dotyku skóra. Bajeczne doznanie.
Moją ekscytację przerwało pukanie do drzwi łazienki, oznajmiające, że spędziłam w niej niepokojącą ilość czasu. Ale jak mogłabym wykonać piling TAKIM kosmetykiem w zupełnie inny, ekspresowy sposób?
Po opuszczeniu prysznicowej kabiny, opuszki palców obu dłoni były lekko opuchnięte od przecież niezbyt intensywnego wcierania w skórę drobinek.
Ogromnym atutem tego testowanego dermatologicznie produktu jest lista komponentów. Wśród nich prym wiedzie czarne błoto, wydobywane z Morza Martwego. Jest ono prawdziwą kopalnią skarbów. To źródło minerałów, których brak w naszym organizmie rzutuje na wygląd zewnętrzny. Wśród nich znajdziemy: brom, żelazo, fluor, magnez, potas, jod, wapń, glin, mangan oraz sód. Lepka masa wykazuje właściwości uwalniające nasz twór biologiczny ze szkodliwych substancji chemicznych. Ponadto korzystnie wpływa na krążenie krwi. Jednak w najmniejszym stopniu nie zabarwia kosmetyku na smolisty odcień.
Na moje zmysły skutecznie zadziałał ekstrakt z imbiru. Uwielbiany przez chińską medycynę, rozgrzewający pogromca pomarańczowej skórki uważany jest również za afrodyzjak.
Na drugim miejscu składników, zaraz po wodzie, znalazł się cetearyl alkohol. Pełni on funkcję emolientu. Wbrew obawom nie wysusza on skóry tylko w pewnym sensie przyczynia się do wzrostu jej nawilżenia. Zaraz za nim znajduje się solidna porcja błota z Morza Martwego, wulkaniczna lawa, morska sól, olej z pestek winogron, wspomniany imbir, ekstrakt z kawy Arabica, ekstrakt z bluszczu, ekstrakt wodny z guarany, ekstrakt ziela nostrzyka, z nagietka, z siemienia lnianego, polimer kwasu akrylowego, gliceryna, guma guar, betaina, Metylochloroizotiazolinon, alkohol benzylowy i aromatyczny dodatek.
O tym, że produkt ma przyjemny i naturalny skład świadczy jego data przydatności. Bowiem po otwarciu opakowania piling musimy zużyć w ciągu pół roku.
Produkt bardzo dobrze rozprowadza się na skórze i szybko ją opuszcza, gdy potraktujemy go wodą, bez konieczności walczenia z przylegającymi do skóry drobinkami. Mimo, iż wyraźnie czułam ich obecność, nie zraniły mojego ciała, ale skutecznie je wygładziły. Kosmetyk nie uczula, delikatnie nawilża. Po jego użyciu nie musiałam posiłkować się wklepywaniem balsamu, ale dla spotęgowania doznania zastosowałam serum z tej samej serii.
Kiedy tak zatracałam się w jego działaniu, pomyślałam o bałtyckiej plaży, piasku pieszczącym stopy i ucieszyłam się, że w domowym zaciszu mogę mieć całkiem udaną namiastkę tego uczucia.
Minusem kosmetyku jest jego dostępność. Niektóre serie produktów Apis można zakupić w drogeriach Rossmann, w Łódzkiej Manufakturze, drogeriach Vica, albo w aptekach Dbam o Zdrowie.
Peeling otrzymałam od Klaudii, której oczywiście gorąco dziękuję, z Kosmelandu
li_lia
W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.
Fajny kosmetyk. Nigdy nie próbowałam produktów Apis
Ewo bardzo miłe są te Wasze wakacje nad morzem, z Nadzią też już byliście czy sami z PM?
Byliśmy na chwilkę w tym roku. poczułam piasek, wodę i wracaliśmy. Dosłownie kilka godzin w Gdańsku
Może w następne wakacje uda Wam się na dłużej wyskoczyć nad morze
Mam taką cichą nadzieję