-
Otul się kocykiem Martello
24 czerwca 2013 Uncategorized
-
Zatrzymało się nad pasmem niewysokich gór. Korzystając z chwilowej nieobecności wiatru, zaczęło brudzić swe puszyste brzuchy o łagodne stoki wyróżniających się szczytów. Bezpańskie, samowolne stado chmur nie przejmowało się nieobecnością swego pasterza. Potężniejsze okazy nacierały na siebie, strzępiąc delikatne ciała. Każde mocniejsze uderzenie wyzwalało kilka kropel zagubionego deszczu. Tymczasem, tysiące kilometrów pod nimi subtelnie falowały zielone łodygi bawełny. Gęsto obsiane pole przypominało przyprószoną śniegiem wysoką trawę. Nieskalanie białe włókna tworzyły miękkie w dotyku kłębuszki. Wprawione w ruch, muskały się nawzajem, prezentując cieszący ludzkie oczy taniec.
Szłam, błogosławiąc każde źdźbło, sprawdzając czystość puszystych kokonów celulozy. Czasami, natrafiając na wyjątkowo piękne włókno, chciałam się ukryć w jego wnętrzu, jak w poczekalni dla tych, którzy nie widzą sensu w swym życiu, zaszyć się w naturalnej świątyni zadumy. Miałam w sobie potężne zasoby miłości, skorej do największych poświęceń, wyrzeczeń i czułości. Lecz spoza polem bawełny nie stworzyłam niczego, co pozostawiłoby po mnie trwały ślad. Ceniony surowiec nie był więc dla mnie wyłącznie intratnym źródłem dochodu. Żaden centymetr zielonobiałej powierzchni nie był mi obcy, czy pozbawiony mojej troski.
Przestałam się modlić wieki temu, rozczarowana brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi. Widocznie opatrzność za nic miała ustosunkowanie się do próśb niespełnionej kobiety. Już nie pamiętam takich dni, kiedy beztrosko toczyliśmy bitwy na poduszki, gdy mokre od potu naszych ciał prześcieradło, było świadkiem zmierzających do spełnienia pieszczot. Ściany wówczas drgały z odbijającego się od ich powierzchni podniecenia. Sufit zdawał się rytmicznie opadać i unosić, usiłując podejrzeć fragmenty nagiej pary. Obce nam były determinacja i pośpiech, trzymaliśmy się z dala od wzajemnych oskarżeń i przerzucania winy, żonglowania wyrzutami sumienia.
Kiedyś jednak zakiełkowało w nas marzenie o przedłużeniu rodu o ukoronowaniu naszej miłości. Gładziłam się po brzuchu, szepcząc pradawne zaklęcia. Oboje pragnęliśmy, by w jego pustym wnętrzu zamieszkał lokator. Mijały lata. Czas zaznaczył na naszych twarzach narastające napięcie, niczym niewprawiony rolnik orał skórzane pole ostrym narzędziem, pozostawiając po sobie coraz głębsze zmarszczki. Tuż nad czołem pojawiły się również pierwsze nieproszone siwe włosy. Srebrne nitki wyraźnie odróżniały się od swych pokrytych pigmentem koleżanek. A we mnie wciąż biło tylko jedno serce.
Moje pole bawełny co roku płodziło wspaniałe okazy. Pękałam z dumy, kiedy przyznawano mi kolejne certyfikaty, świadczące o godnej pozazdroszczenia jakości zbiorów. Dbałam o to, by żadne dłonie, które miały styczność z moimi podopiecznymi nie sięgały po szkodliwe substancje, nie uciekały się do sposobów, które mogłyby zniszczyć owoc wieloletniej pracy. Nie tylko natura była bliska memu sercu. Znałam historię każdego człowieka, który kiedykolwiek dotykał puszystych włókien. Obce problemy przyćmiewały to, co od dawna spędzało mi sen z powiek. I chyba los tak chciał, chyba ktoś tam, kto czuwa nade mną na nieboskłonie, wreszcie usłyszał mój pozbawiony łez szloch, komu przestała być obojętna pusta połówka łóżka.
Najstarsi pomocnicy kultywowali wiarę w pradawne bóstwa, hołdując magicznym tradycjom. To właśnie oni przynieśli pokrzepienie mojemu usychającemu sercu. Bez litościwego klepania po ramieniu, bez podsuwania pod nos materiałowych chusteczek, bez nakłaniania mnie do pogodzenia się z sytuacją, podarowali coś więcej niż nadzieję. Dali mi spokój i przekonanie o tym, że nie jestem wybrakowaną kobietą. Nie musiałam szeptać obcobrzmiących formułek, ani składać w ofierze niewinnej istoty. Mojemu zadaniu bliższe było tworzenie niż niszczenie czy pogwałcenie praw natury.
Polecono mi przelanie wszelkich nagromadzonych latami uczuć w przedmiot, który ewidentnie będzie przywodził na myśl to, czego pragnęłam ze wszystkich sił. Do tego celu posłużyła mi niewinna i delikatna bawełna, z której postanowiłam utkać kocyk. Długa droga dzieliła rosnący na ogromnym polu puch od sporego skrawka materiału. Z prawdziwą pasją oddzielałam nasiona od łodyg, traktując każde, jak zalążek mojego dziecka. Nie mniejsza czułość towarzyszyła mi podczas rozplątywania i czyszczenia doskonałych włókien. Jednak najwięcej serca włożyłam w przerabianie martwych, roślinnych komórek na nici i oczywiście na samo tkanie.
Od początku wiedziałam, jaki kształt, kolor i wzór będzie odróżniać mój kocyk od innych. Pragnęłam, by swym jestestwem reprezentował sumę mych matczynych pragnień. Połączyłam więc czystą biel z pastelową lawendą, albo bladą barwą majowych lilaków. Czułam jednak, iż zestawienie powyższych barw nie może być jedyną ozdobą kocyka. Umieściłam więc na nim urocze wzory w postaci pierwszej dziecięcej przytulanki, wielkanocnego zająca, kilku serc oraz emblematów nocy. To właśnie rozsypane na niebie złote gwoździe i strzegący ich spokoju księżyc byli jedynymi świadkami samotnego zmagania się ze snem, powracających, niespełnionych marzeń. Wciąż jednak odczuwałam pewien niedosyt, pustkę, przekonującą mnie o potrzebie dodania kolejnych ozdób.
Wymyśliłam więc datę, przypadkowy, niezbyt odległy termin. Następnie godzinę oraz wagę i długość maleńkiego ciałka. Na samym końcu odważyłam się uwiecznić imię. Wiedziałam, że tylko jedna człowiecza nazwa będzie idealnie pasować do mojego wyobrażenia o potomku. Nie od dziś uważa się, że nadzieja umiera ostatnia, że pozwala przetrwać trudne chwile, nadać sens przepełnionym płaczem i poczuciem bezsensu dniom. Gdybym kiedykolwiek mogła powołać na ten świat dziecko, i byłaby nią córka, nadałabym jej imię Nadzieja, w skrócie Nadia. To osobiste, nierodowe miano pojawiło się na kocyku.
Nie traktowałam go jak substytutu, nie przemawiałam do niego, jak do człowieka. Codziennie jednak wygładzałam każdą nierówność, która zakłócała idealny ład jego powierzchni. Tuliłam go w ramionach przed snem, czując jego przyjemnie cienką, przewiewną strukturę. Zatapiałam się w miękkości kocyka, w jego idealnej, pozbawionej zbędnych nitek formie. Wiedziałam, że nie nosi w sobie nawet najmniejszego, sprzecznego z naturą pierwiastka. Wolny od chlorowego wybielania, barwiony nieuczulającymi substancjami materiał nie wyrządziłby krzywdy nawet noworodkowi.
Własnoręcznie utkany kocyk przyniósł mi poczucie zbawiennej ulgi. Ogromny ciężar, tworzący zator na drodze do spokoju umysłu i serca, zaczął topnieć niczym lodowa góra, która poddała się wpływom cieplejszej masy powietrza. Uwolnił gardło, przez które wreszcie wydobyły się dawno niewypowiedziane słowa, wyrażające chęć bliskości, dłuższego, cielesnego uniesienia. Zapomnieliśmy o wstydzie, wzajemnych pretensjach, po kolei rozpinaliśmy guziki naszych koszul i bluzek, ściągając z siebie zbędne ubrania. Wśród szczerych przeprosin nastąpił wielki powrót dwójki oddalonych od siebie połówek pomarańczy.
I kiedy nadszedł czas, by pożegnać się z najpiękniejszym i jednocześnie najboleśniejszym dowodem mojej matczynej, niespełnionej miłości, zanim w centralnej części opustoszałego pola bawełny zakopałam owoc kilku nocnej pracy, stał się cud. W pozbawionym życia łonie zamieszkała niewielka istota. Krew z mojej krwi. Kość z mojej kości. Przez niemal czterdzieści tygodni rosła w siłę, mierząc się z moimi żebrami, by wreszcie, w połowie jesieni oznajmić cichym kwileniem swoje przybycie. A miało to miejsce dokładnie wtedy, gdy dzień, miesiąc i rok zrównał się z datą, uwieczniona na moim kocyku.
Jeżeli planujecie powiększenie rodziny, albo para Waszych znajomych spodziewa się potomstwa, zamiast inwestować w srebrne łyżeczki, tudzież smoczki, które choć wyglądają jak małe dzieła sztuki i niewątpliwie należą do trwałych i najpiękniejszych pamiątek, podarujcie maleństwu kocyk. Ten praktyczny gadżet, który będzie używany przez swego właściciela przez kilka lat, na pewno okaże się trafnym zakupem. Oczywiście pod warunkiem, że przypadnie do gustu szkrabowi i jego rodzicom.
Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom świadomych i wymagających klientów, firma Martello, stworzyła możliwość zamówienia spersonalizowanego kocyka. Jedyny, niepowtarzalny, bezpieczny i przede wszystkim miękki i miły w dotyku produkt stanie się ulubionym elementem dziecięcego wyposażenia.
Nieskomplikowany kreator tworzenia indywidualnego wzoru, wykorzystuje kilka dostępnych szablonów. Sami decydujemy czy zależy nam na przepełnionym informacjami kocyku czy tylko na takim, którego największą ozdobą będzie imię szkraba. A możliwości urozmaicania gadżetu jest wiele, począwszy od zamieszczenia danych związanych z datą narodzin pociechy, jego wagą, na długości ciała skończywszy.
Kiedy już zdecydujemy się na konkretny szablon wystarczy wybrać kolor kocyka i zatwierdzić zamówienie. Koszt dziecięcego kocyka wynosi od 120zł do 145zł. Cena ta obejmuje delikatny w dotyku, przewiewny, wykonany z najwyższej jakości bawełny, prostokąt o wymiarach 100x75cm. Nie znajdziecie w nim najmniejszej skazy, jakiegokolwiek ubytku, świadczącego o niechlujnym wykonaniu.
Kocykiem Martello z czystym sumieniem można obdarować nawet noworodka. Brak niebezpiecznych elementów, 100% bawełna oraz przestrzeganie surowych norm na każdym etapie ,,produkcji” gwarantuje wysoki poziom zadowolenia.
Wraz z nadejściem lata Nadia z chęcią korzysta z nowego nabytku, zastępując nim ukochaną kołderkę odzianą w poszewkę z kucykami. Dzięki temu, że kocyk jest przewiewny, ciało mojego dziecka się nie przegrzewa, co podnosi komfort snu. Doceniłyśmy to zwłaszcza podczas jazdy samochodem, wracając z całodniowego pobytu nad jeziorem, kiedy Młoda ucięła sobie w aucie regeneracyjną drzemkę.
Bez wątpienia kocyk Martello to jedna z najlepszych inwestycji, której nie warto sobie odmawiać.
li_lia
W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.
fantastyczny kocyk – niesamowity prezent na upominek i jaki długoterminowy )
kocyk jest cudowny, mięciutki i mega śliczny
słodki kocyk, a Nadia jak słodko wygląda :*
Świetny pomysł na prezent )
jak tylko będę miała dziecko to koniecznie kupię taki kocyk Swoją drogą to świetny prezent na chrzciny czy urodziny. Rewelka!
Prześliczny ten kocyk!
Kocyk wygląda naprawdę na porządny… Czyżby Nadię komar ugryzł w sam środek czoła??? Mojemu synkowi właśnie w tym samym miejscu zostawił pieczotkę
Zapraszam na bloga – http://luksuszagrosze.blogspot.com/
Nie, bidulka przewróciła się na chodniku
Sama chętnie opatulę sie w taki kocyk.
rewelacyjny
Jejku jaki cudny kocyk!;)
jest przeuroczy!
i widzę ,że Córeczka ma urodzinki dwa dni po mnie
Buziaki! ;*
Bardzo fajny kocyk, świetny pomysł na oryginalny prezent
No to teraz ja się podniecam waszym kocykiem!
Kurcze na wieki pamiątka – no chyba, że mole się dobiorą – ale na mole – zapewne nasza LILIA ma sposób! I ZŁOTY ŚRODEK!