-
Ideały nie istnieją
-
Minimalna ilość kosmetyków, których potrzebuję, by móc pokazać swoją twarz obcym ludziom, ogranicza się do trzech produktów:
- kremu BB
- bezbarwnej pomadki/błyszczyka
- tuszu do rzęs.
Powyższy zestaw sprawdza się o każdej porze roku, ze szczególnym uwzględnieniem lata. Pozwólcie, że nie będę się rozwodzić nad dwoma pierwszymi upiększaczami i dziś skupię swoją i Waszą uwagę na pewnej maskarze, mającej zapewnić moim rzęsom niesamowity wygląd.
Uwielbiam kolorowe kosmetyki. Bywały takie czasy, gdy moja toaletka pękała w szwach od nadmiaru cieni, lakierów, kredek, pomadek i błyszczyków. Większość z nich zdążyła jedynie zadebiutować na mojej twarzy bądź paznokciach, po czym popadła w niełaskę lub w zapomnienie. Na szczęście wyleczyłam się z zakupoholimu. Teraz dokonuję świadomych wyborów, sięgając po produkty, których naprawdę potrzebuję. Ta zasada odnosi się również do maskar. Aktualnie posiadam 3 egzemplarze: 2 czarne tusze oraz jeden dobrany do wakacyjnych stylizacji w odcieniu jasnej zieleni. Ot, takie moje niedrogie szaleństwo.
Maskary Maybelline od dawna cieszą się moim uznaniem, choć wyjątek stanowi koszmarny Rocket, który wyrządził moim rzęsom więcej szkody niż pożytku. Za to szczególnym sentymentem darzę produkty z serii Colossal. Do moich faworytów należą Colossal Smoky Eyes, Colossal 100%, jak i ostatnie odkrycie- Colossal Go Extreme. I to właśnie ostatni produkt stanie się bohaterem dzisiejszego wpisu.
Przeszło mi przez myśl, że Colossal Go Extreme przypomina paczkę czipsów- ogromne opakowanie, wypełnione powietrzem i garścią przekąsek… Na pierwszy rzut oka możecie zauważyć znaczną różnicę w wielkości wspomnianego tuszu i jego mniej spektakularnej wersji Colossal Volum Express. Czy potraficie zgadnąć w której buteleczce mieści się więcej czarnej substancji? Oczywiście, w tym niepozornie wyglądającym ,,mniejszym bracie”. Mamy więc dwa opakowania o pojemności 10,7 oraz 9,5ml (na niekorzyść Go Extreme). Czym jeszcze się różnią? Kolorem etykiety, odmiennym umiejscowieniem logo producenta oraz informacji o samym produkcie. Ponadto na powierzchni Go Extreme znajdziecie wizualizację szczoteczki, wyróżniającej się intrygującym trzonkiem oraz wydawałoby się idealnym włosiem. Obydwie maskary łączy kolor buteleczki i oczywiście ta sama seria. Za Go Extreme w Rossmannie zapłaciłam niecałe 25zł (w promocji), za Volum Express 17.99zł (cena również objęta była rabatem) w mojej drogerii.
Pomimo rozmiaru, buteleczka Go Extreme idealnie mieści się w dłoni. Jest więc opakowaniem ergonomicznym, podobnie jak nietypowa szczoteczka. Jak już wspomniałam, jej wyróżnikiem jest forma, która przybrała kształt podwójnej fali. Czy ma to jakikolwiek wpływ na właściwości produktu? Szczerze napisawszy- trudno to ocenić. Być może zawdzięczam jej zwiększoną odporność trzonka na złamanie, wynikające z niewłaściwego użytkowania. Pokażcie mi jednak osobę, której zdarzyło się uszkodzić ,,kijek” do którego przytwierdzono szczoteczkę? No właśnie… Jeśli zaś chodzi o podwójnie wyprofilowaną szczoteczkę, to muszę przyznać, że zarówno rozstaw włosia i jego długość zostały idealnie dobrane. Identycznie sprawa wygląda z tworzywem, z którego wykonano ,,włosie”. Nie jest ono za twarde, ani zbyt miękkie. Nie zrobicie sobie nim żadnej krzywdy. Ponadto opisywany element radzi sobie z dokładnym rozczesaniem rzęs, jednakże niekiedy wymaga interwencji ze strony specjalnej, suchej szczoteczki.
Intensywnie czarny tusz pięknie przykleja się do rzęs, czyniąc je jeszcze bardziej dłuższymi (pierwsza warstwa), intensywnie pogrubionymi (druga warstwa) i pozbawionymi grudek. Jedyny feler polega na tym, że maskara ozdabia rzęsy ,,pajęczymi odnóżami” na końcówkach. Jednakże chciałabym podkreślić, że mimo wszystko tusz nie odbija się na powiekach.
* Przepraszam za minę Na lepszą nie było mnie stać o bladym świcie
Kilkukrotnie zastosowany na rzęsach, powoduje efekt bardzo teatralny, wręcz dramatyczny, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Dzięki niemu spojrzenie nabiera głębi, rzęsy stają się bardzo, bardzo czarne, oczy optycznie powiększone, a rzęsy przypominają przysłowiowe firanki. Czy jednak dzięki niemu uzyskałam efekt zwiększony 16 krotnie, jak obiecuje producent? Cóż, nie posiadam odpowiednich narzędzi, aby to zmierzyć.
Jeśli traficie na świeży okaz, tusz długo pozostanie zdatny do użycia. Co prawda nie wytrzyma sześciu miesięcy, jak deklaruje na opakowaniu producent, ale na 1,5 miesiąca starczy na pewno. Potem niestety wysycha.
Go Extreme wytrzymuje na rzęsach 8 godzin i w tym czasie prezentuje się bez zarzutów. Później delikatnie się kruszy. Kiedy nałożycie go na rzęsy, wytrzyma kilka spontanicznie uronionych łez. Bez problemu usuniecie go dowolnym płynem micelarnym, albo żelem do mycia twarzy. Jednakże pozostawiony na więcej niż 10 godzin może Was uczulić. Przynajmniej tak było w moim przypadku. Na początku myślałam, że do oczu dostało mi się trochę nowego kremu BB i to spowodowało niemiłosierne pieczenie i co za tym idzie zaczerwienienie. Kilka dni temu podjęłam zatrudnienie w nowej firmie. Co prawda branża została ta sama, co poprzednio, aczkolwiek drastycznie zmieniły mi się godziny ,,urzędowania”. Ponieważ również ze zmianą pracy wiązała się zmiana lokalizacji, dojeżdżam teraz pociągiem, potem autobusem i tramwajem do celu. W sumie pozostaję poza domem 16 godzin… Tyle też musi wytrzymać mój makijaż. Oczywiście pod koniec dnia nie wyglądam tak, jakbym tego chciała. Lekko osypujący się tusz nie sprawia, że wyglądam, jak panda, ale po takim czasie zaobserwowałam niepokojące zjawisko. Otóż nocą, gdy wracam pieszo na dworzec (a zajmuje mi to 1,5 godziny) moje oczy zaczynają łzawić. Czuję niemiłosierne szczypanie, pieczenie, jednym słowem taki dyskomfort, który utrudnia mi widzenie i sprawia okropny ból. Za pierwszym razem w ostatniej chwili znalazłam ławkę, na której usiadłam i odkopałam zalegające na dnie plecaka nawilżane chusteczki. Błyskawicznie zmyłam makijaż i po kilku minutach mogłam normalnie funkcjonować. Jednak po tym incydencie przypominałam wampira. Moje gałki oczne były przekrwione (trudno się dziwić, skoro intensywnie tarłam nimi piąstkami) jeszcze przez cały następny dzień. Nie była to jednorazowa reakcja na kilkunastogodzinny makijaż. Incydent miał swoją kontynuację.
Szkoda. Gdyby nie to, że przebywam poza domem szmat czasu, pewnie nie zauważyłabym tego nieprzyjemnego działania tuszu. Dotąd naprawdę nie wyrządził mi krzywdy. Najwyższa pora zaopatrzyć się w maskarę z mniejszą zawartością składników, które mnie uczuliły. Go Extreme zostawię sobie na wolne dni, których teraz dzięki dogodnym zmianom, nie będzie mi brakowało
li_lia
W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.
Ja miałam taką mascare czerwoną ze slikonową szczoteczką i byłam bardzo zadowolona. Nie zauważyłam, żeby mnie uczulała, ale też chyba nigdy tak długo nie miałam jej na rzęsach
No widzisz. Dopóki nie byłam zmuszona tak długo mieć na rzęsach wspomnianego tuszu, nie odczułam żadnych dolegliwości.
Też dlatego się nie maluję;)
Oj tam, oj tam. Czasami trzeba, chociażby dla siebie samej.
Ja raczej nie używam tuszu, a takiego rodzaju na oczy nie widziałam, więc nic mi nie grozi.
Jeśli masz wrażliwe oczy to muszę Cię zmartwić- większość tego typu kosmetyków po dłuższym czasie może cię uczulić.
Kiedyś miałam Colossal i kruszył się…
Ale tradycyjny czy w wersji full wypas?