-
Nasz mały PRL
30 grudnia 2012 Książka
-
Czy z własnej, nieprzymuszonej woli zrezygnowalibyście z doczesnych dóbr, technicznych rozwiązań i na przekór pokusom współczesności zamieszkalibyście w enklawie, w której czas zatrzymał się trzydzieści lat temu?
Izabela Meyza wraz z mężem Witoldem Szabłowskim postanowili odtworzyć realia panujące w epoce PRL-u. Na 6 miesięcy zmienili adres zamieszkania, odstawili laptopy, komórki, banany, pomarańcze, antyperspiranty, ciążowe testy, Facebooka, a nawet papier toaletowy i utknęli w 1981 roku.
Czemu miał służyć eksperyment tej dwójki znanych dziennikarzy? Czy do samego końca wytrwali w swych postanowieniach i nie zgrzeszyli, sięgając po kapitalistyczne wynalazki?
Książka Szabłowskiego i Meyzy jest osobliwym wehikułem, który pokonuje barierę czasu, ustrojów, ukazując minioną epokę z perspektywy kilku pokoleń. Zacznijmy od samego pomysłu, który zawitał w głowie dziennikarza ,,Gazety Wyborczej”. Szabłowski nie brał udziału w żadnym reality show, nie przegrał koleżeńskiego zakładu, ani też nie został zmuszony przez swojego pracodawcę do przeorganizowania swojego życia. Zanim koncepcja stworzenia zalążka epoki, którą większość z nas pamięta jedynie z opowiadań naszych rodziców, stała się rzeczywistością, nowoczesne małżeństwo wraz z dwuletnią córką rozpoczęło skrupulatne przygotowania, którym przyświecał jeden cel- 100% PRL.
W jednej z warszawskich dzielnic znaleźli blokowisko z mieszkaniem, w którym czas zatrzymał się na długo przed obradami Okrągłego Stołu. Zaopatrzyli się więc w pożyczone bądź kupione na pchlich targach przedmioty, ubrania, sprzęty, a nawet artykuły spożywcze, pamiętające dzień wprowadzenia Stanu Wojennego w Polsce i zaczęli odtwarzać, wczuli się w rolę marionetek ówczesnego systemu.
Nasz mały PRL nie jest zapisem przeżyć ludzi, którzy bawili się w poddanych generała Jaruzelskiego. To historia ciekawych świata ludzi, badaczy społecznej mentalności, którzy wspominając okres osobliwego eksperymentu, uzupełniają go cytatami z fachowej prasy i literatury. Książka Meyzy i Szabłowskiego chwilami przypomina tragikomedię, której bohaterowie za wszelką cenę usiłują spełnić oczekiwania kibicującym im lub krytykujących ich zachowanie gapiów i znajomych.
Perypetie dziennikarzy mogłyby posłużyć za scenariusz popularnego serialu. Widzowie z zapartym tchem śledziliby losy związku, który dotychczas opierał się na partnerstwie i równouprawnieniu, a w raz z chwilą zmiany epoki pojawił się Pan Mąż i Matka Polka Umęczona. On odziany w koszulkę noniron, z rosnącym pod nosem wąsem przyjmuje pozę prawdziwego macho, który na odległość pachnie mieszanką popularnej wody Brutal i… nie, nie feromonów, tylko ostrego, męskiego potu. Ona, tęskniąca za podpaskami ze skrzydełkami, dzielnie pucuje okna wodą z octem, wannę traktuje zasypką z popiołu, godzinami gotuje w garze tetrowe pieluchy i kombinuje jak z pustej lodówki wyczarować obiad. Meyza zdradza przepisy na domowy camembert wykonany ze spleśniałego sera, albo szampan, który powstaje z… serwatki. Pan Mąż swej połowicy wyłącza prąd oraz zakręca kurek z wodą, posuwa się nawet do tego, iż pozbawia ją na jakiś czas jedynego kontaktu ze światem w postaci stacjonarnego telefonu. Ponadto uczy się, jak dawać łapówki, jeździ autobusami na gapę. Oboje używają popularnych w tamtych czasach zwrotów, nowomowę traktując jak wesoły akcent sytuacji, w której się znaleźli. Śmieją się do rozpuku nazywając krawat zwisem, albo śliniak ich córeczki- dziecięcym podgardłem, a panią sprzątaczkę konserwatorką powierzchni płaskich.
Mały PRL dwójki szalonych dziennikarzy usytuowany jest we współczesnej Warszawie. Oboje szukają kompromisów między tymi dwoma światami. Kupują w sklepach, których historia sięga socjalizmu, jeżdżą archaicznym Fiatem 126 P, artykuły piszą na maszynie. Mimo iż wzięli urlop od kapitalizmu to nadal muszą wywiązywać się z dotychczasowych zobowiązań.
Przez cały czas eksperymentu Meyza z Szabłowskim poszerzają swoje horyzonty, uzupełniają luki w wiedzy, konsultując się z ludźmi, których młodość przypadła na okres Peerelu i to właśnie ci, jako jedyni, nie traktują pomysłodawców przedsięwzięcia jak istot z innej planety.
Nasza rzeczywistość wypełniona jest elektronicznymi gadżetami. Życie towarzyskie nie ogranicza się do wspólnych prywatek przy śledziku i kieliszku wódki, toczy się również na portalach społecznościowych. Mężczyźni przekroczyli próg porodówki, asystując podczas narodzin swoich potomków, nie mamy problemu z nabyciem papieru toaletowego, a do mleka nikt nie dodaje Cypiska, aby nie skwaśniało. W teraźniejszości najcenniejszym dobrem jest… czas. Nie lubimy go tracić stojąc w kolejkach. Mieszkamy na strzeżonych osiedlach, nie znając tożsamości swoich sąsiadów. Czujemy presję ze strony feministek, dla których nierealizująca swoich pasji kura domowa jest gorszą odmianą kobiety, ze strony pediatrów, którzy wywołują w nas wyrzuty sumienia jeśli nie zaszczepimy dziecka przeciwko pneumokokom, a zamiast skojarzonej szczepionki zdecydujemy się na jej bezpłatną wersję z wieloma wkłuciami. Dla większości z nas brak funkcjonowania w Sieci oznacza niebyt, wirtualną śmierć.
Jest jednak coś, co pozostało z socjalizmu. Polacy wciąż są malkontentami, dla których powszechne narzekanie jest nieodzownym elementem życia. Lubimy krytykować i narzekać na los, na władzę na swoich najbliższych. Wśród nas funkcjonują takie grupy społeczne, które apogeum szczęścia osiągają w chwilach wyładowywania własnych frustracji i agresji na bezbronnych, słabych jednostkach. Amatorzy rozrób i mordobicia chętnie biorą udział w manifestacjach. A my, jako naród, bardziej powinniśmy obawiać się nie gumowych pałek, którymi dawniej bili gdzie popadło milicjanci, a parabanków, przyszywanych wnuczków, okradających cudze babcie, GMO i terrorystycznych ataków.
Szabłowski z żoną napisał godną uwagi książkę, której atutem jest swobodny i przyjazny czytelnikowi styl, odniesienia do tekstów znawców epoki, poczucie humoru, szczerość, przyznanie się do własnych słabości. Ich książka jest obowiązkową lekturą dla fanów Peweksów, produktów czekoladopodobnych, szamponu do włosów Zielone jabłuszko, sernika z ziemniakami.
Jeśli chcecie poczuć namiastkę tego, co przez pół roku było chlebem powszednim dla dwójki dziennikarzy, zacznijcie od nieuruchamiania przez kilka dni komputera, udania się do najbliższego sąsiada z prośbą o pożyczenie szklanki cukru, założenia komitetu kolejkowego, który przez kilka godzin okupowałaby sklep meblowy. Aha, i koniecznie usuńcie opcję powiadamiania znajomych na Facebooku o dacie Waszych urodzin.
Gdy już się Wam znudzi ten udawany PRL zawsze możecie z niego powrócić. Uff, co za ulga. Prawda?
Genialna książka! Polecam!
—————————————————————————————————
I. Meyza, W. Szabłowski
Nasz mały PRL
Wydawnictwo Znak
Kraków 2012
li_lia
W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.
Zaciekawiłaś mnie tą książką.
Nie wyobrażam sobie życia w tamtej „epoce”, tłumów kolejek – choć i dzisiaj to norma, ale stanie tygodniami za pralką to przesada..
Moja mama będąc ze mną w ciąży razem ze swoją siostrą i moim dziadkiem stali 3 tyg za pralką dzien i noc…
Raczej nie chciałaby zeby te czasy wróciły i wszystko bylo takie nieosiągalne..
I jeszcze mieli do wyboru- pralka albo lodówka To były dylemat.
myślę, że warto by było przeczytać
Racja, nawet jesli się nie jest fanem tamtej epoki
o widzisz, wiedziałam, że jakąś książkę chciałam przeczytać Wrony w ameryce już mam teraz poszukam tej i mam co czytać na początek roku
Odżywki i szampony z serii rewitalizującej podobno są w Rossmannach, aczkolwiek u siebie ich nie widziałam. Dostałam ją od agencji PR
czas bardzo dziwny, aczkolwiek znajdzie się wielu ludzi, którzy powiedzą „wtedy było lepiej”.
Na pewno człowiek miał czas i nie gonił za wszystkim, no chyba, że do swojej kolejki ze sklepu do sklepu
No i dzieciństwo inaczej wyglądało.
Niektórzy uważają, że lepiej się żyło w czasach PRL, bo może towaru w sklepach nie było, ale jak już coś „rzucili”, to ludzie mieli pieniądze, aby to kupić-paradoks?!
I żyło się bardziej towarzysko, zacieśniało więzy ze znajomymi i rodziną. Człowiek nie był uwiązany przez komórki, smartfony i inne wynalazki. ALe też PRL miał wiele ciemnych stron, o których nie mozemy zapomnieć.