-
Sposób na spamerów i pozostałych reklamiarzy
8 listopada 2013 Uncategorized
-
Spotkać ich można w niewielkich miasteczkach i sporych metropoliach. Czają się w zatłoczonych miejscach. Niektórzy stapiają się z tłumem, polując na idealne ofiary. Zazwyczaj podchodzą do emerytów, obładowanych siatkami matek lub zmierzających na wykłady studentów. Wyposażeni w pliki karteczek, rozpoczynają ofensywę na potencjalnych klientów swoich pracodawców.
Bywają zmęczeni kilkugodzinnymi spacerami, znudzeni mało ambitnym i niewdzięcznym zajęciem. Jednak w ich szeregach znajdują się zdeterminowani członkowie papierowej strefy reklamy. Hojnie obdarowują przechodniów ulotkami, marząc o jak najszybszym pozbyciu się makulatury.
Większość z nas bierze. Wyciąga rękę w stronę kolejnej oferty kredytu, zaproszenia do pubu lub promocyjnego menu jakiejś jadłodajni. Praca jak każda inna, nie hańbi i trzyma z dala od pośredniaka. Nie wypada zignorować bliźniego. W końcu uczciwie zarabia na życie, a każdy świstek papieru można wyrzucić za rogiem do śmietnika, albo przeznaczyć na rozpałkę do pieca. Można także odmówić, kulturalnie dziękując, nie zbywać wrogim spojrzeniem.
Gorzej, jeśli działają w skupiskach domków jednorodzinnych albo na blokowiskach. Wciskają gdzie popadnie gazetki, liściki, zaproszenia na wycieczki do Lichenia i darmowe pokazy garów oraz pościeli, na spłatę których naiwne babuleńki przeznaczają ostatni wdowi grosz.
Zazwyczaj nie zdążę wyciągnąć niezamawianej prasy z wąskich szczelin wysokiego płotu. Nie ubolewam nad faktem braku darmowej lektury, lecz pienię się ze złości, widząc obraz nędzy i rozpaczy, który reprezentują porwane ulotki. Rozumiem, że skrzynka jest czarna i stapia się z brązowym tłem furtki, ale w końcu po to ją zamontowałam, aby móc z niej korzystać, prawda? Tymczasem albo znajduje się poza zasięgiem wzroku reklamiarzy, albo świadomie jest ignorowana. A może nie chcą wchodzić w paradę listonoszowi?
O ile za niechciane smsy od wróżek, rozmowy z telemarketerami i mailowy spam mogę mieć pretensje wyłącznie do siebie (trzeba było tak nie szastać na prawo i lewo danymi osobowymi) tak w przypadku niezamawianych śmieci trudno mi znaleźć winnego. Przecież to najzwyklejszy spam. Jak inaczej można nazwać tygodniowe stosy makulatury? I tylko się człowiek irytuje, że mu obcy ludzie dodatkowych obowiązków dokładają.
Nie zaprzeczam, że ze zdesperowanymi przedstawicielami firm sprzedających gacie, maszynki do golenia, prawie srebrną biżuterię i segregatory z kartami do nauki szydełkowania, podyskutować sobie lubię. W końcu po to zmieniłam komórkowego operatora, żeby móc zbierać darmowe minuty. A i ego puchnie z dumy, kiedy ktoś stara się trafić w gust rozmówcy i tak mu słodzi przez słuchawkę. Telemarketer też człowiek. Już lepiej, żeby stracił swój cenny czas na pogaduszki, niż miałby wysłuchiwać przyspieszonego kursu łaciny podwórkowej. Tylko dlaczego muszą dzwonić o dziwnych porach i zawsze wtedy, gdy jestem zajęta? Raz odebrałam, będąc w szpitalu, czekając na rozwój akcji porodowej. Między skurczami, trzymając fason, podziękowałam za możliwość udzielenia odpowiedzi na pytania do anonimowej ankiety. Pani miała klasę. Stwierdziła, że zadzwoni w bardziej dogodnym momencie.
O tym, że mam wyjątkowo cienkie szyby w oknach, albo wyczulony słuch, świadczy wyłapywanie dźwięków dochodzących z ulicy. Ktoś doszedł do wniosku, iż inwestowanie w ulotki jest nieopłacalne i wynajął auto, obklejone nazwą pewnej firmy. Objeżdżając ulice, zachęca za pośrednictwem megafonów do brania korzystnych pożyczek. Jego siła przebicia zagłusza znerwicowane burki i strzępiące język ratlerki sąsiadki. Nawet zmarłego by ze snu wiecznego przebudziła. Ale ten wysoko oprocentowany przypływ obcej gotówki, niczym właścicielka Czerwonej sukienki z utworu Fisza kusi ,,Bierz mnie, bierz mnie w całości. W całości jestem twoja”.
Nie wiem co gorsze: wrzeszcząca reklama czy resztki po ulotkach, bo właśnie tyle zostaje z promocyjnych gazetek, gdy do lektury dorwą się moje psy. Bydlęta kochane, czują potrzebę obcowania ze słowem pisanym. Kiedy im jakaś promocja szczególnie do gustu nie przypada, dokonują aktu zniszczenia. Szkoda tylko, że sprzątanie zajmuje więcej czasu niż bezmyślne wsadzenie gazetek w płot.
li_lia
W październiku 2010r. zostałam mamą. Od tamtej pory godzę domowe i macierzyńskie obowiązki ze swoją pasją- pisaniem. Klawiatura jest moją najlepszą przyjaciółką. Piszę, ponieważ czuję potrzebę okiełznania myśli za pomocą liter.
Dla mnie najgorsze jest to, jak zapychają mi skrzynkę na listy tym badziewiem. Muszę sobie chyba sprawić drugą z wielkim napisem: REKLAMY :/
Albo tabliczkę ZAKAZ DOSTARCZANIA ULOTEK
Ale masz cudaczne Pieski! <3
To są bydlęta
Ja przyjmuje gazetki na ulicy, jak mi dają, a w domu to do nas pod drzwi nie dochodzą tylko na dole zostawiają:)
Ja nie mam oporów, żeby brać ulotki. Zawsze mogę wyrzucić, a z niektórych gazetek się czegoś nowego dowiem.
Zawsze zostawiam sobie te drogeryjne, oczywiście, jak przeżyją
Ja staram się ignorować. Zresztą rzadko bywam w takich miejscach, gdzie jestem zasypywana ulotkami, lub reklamami.
Też mam zawsze stosy tego. Delikatnie mówiąc mnie to drażni, bo i tak tego nie przeglądam.
tymi ulotkami rozpalam w piecu – czasami sie przydaja
W końcu się pochwaliłaś swoimi psiaczkami!
Cudowne!!
Mieszkasz chyba w domku prawda?
Ja w zakichanym bloku – chciałabym takie psy ale w bloku? Przy sąsiadach?;///
A jeśli chodzi o reklamy – świetnych masz „czytających”
Ps. odnośnie mojego postu – nie trafiłaś PUDŁO!:P
A, szkoda. Bo taki podobny
Chyba już kiedyś te moje bydlaki pokazywałam na blogu.
Ja mieszkam na takim odludziu, że dopiero od niedawna dostarczają nam gazetki z pobliskiego marketu Innych reklam wciąż brak
Może chodzi o lokalizację.
Piękne psy :] U mnie na szczęście aż tak się z gazetkami nie obnoszą, czasem ewentualnie jakaś gazetka z Kauflandu
Pomysł z wymianką jest bardzo dobry, muszę go przemyśleć
Uda się troszkę zaoszczędzić na nowe zakupy, a zawsze znajdzie się ktoś chętny do wymiany.
Ja średnio co drugi dzień muszę opróżniać skrzynkę ze śmieci. Napisz proszę o niewkładanie reklam daje „gie” za przeproszeniem.
Tak więc otwieram, wyciągam i prosto do piwnicy zanoszę do kosza na makulaturę, ale po paru miesiącach mnie to drażni nieziemsko.
Ulotki na ulicy biorę zawsze. Chociażby z szacunku dla tych, którzy tę pracę wykonują. A że za rogiem zazwyczaj je wyrzucam, to już inna sprawa
O, właśnie, ja robię tak samo
powiem szczerze, że mnie jeszcze bardziej wkurzają telemarkerzy.. świątek, piątek, niedziela dzwonią!! z zaproszeniami. Prosisz, grozisz, nie odbierasz, odrzucasz.. Zawsze inny numer -> zapraszamy, będą prezenty, przyjść ze znajomymi blabla.. straszne to jest…
Ale najgorsi są chyba ci, którzy czytają gotowe teksty
Ulotki od biednych studentów zawsze biorę Jakoś muszą zarabiać na „obiady czwartkowe”.Mieszkam w bloku.Na parterze mieliśmy ładne skrzyneczki.Niestety nudząca sie młodzież ze skrzyneczek zrobiła półeczki na butelki z piwem i szuflady na pety.
No tak, brak zajęcia inspiruje do wandalizmu…
Wkurzają mnie te ulotki. Wręczają mi je pod uczelnią, zapełniają nimi skrzynkę, a tak faktycznie najwięcej poniewiera się ich na ulicy…
Od pewnego czasu nie biorę, bo nie chcę mi się nawet fatygować żeby wyrzucić je do kosza
Denerwuje mnie także fakt, że co jakiś czas przysyłani są ludzie, którzy dzwonią i pytają czy otrzymałam ulotkę z jakiegoś tam sklepu. Jak dla mnie paranoja…
Wkurzają, nie wkurzają – oni tak pracują………
Mnie też denerwują , ale każdy szuka sposobu aby zarobić jakiegoś grosza…
Wiem, dlatego nie robię im przykrości tylko sobie na blogu ponarzekam
Ja na szczęście dużo ulotek nie dostaje do domu głównie gazetki promocyjne ze sklepów, które mi się przydają bo je przeglądam w poszukiwaniu dobrych cen . A te rozdawane na ulicy zbieram i zazwyczaj jak większość ludzi zaraz wyrzucam przy najbliższym koszu ( lub jak już jest zapchany tymi ulotkami to kawałek dalej ). Fajne masz te „bydlęta” widać wyszkolone są w bitwie z niechcianymi reklamami :D
Chyba dodam kiedyś film, ukazujący jak znęcają się nad prasą
pieski masz superowe i na ich miejscu pewnie zrobiłabym tak samo
U mnie ulotkarze fatygują się na ostatnie piętro, by wetknąć w drzwi lub dzwonek. Za to akurat nawet się nie złoszczę…tak im zależało, że drałowali tyle czasu, że aż mi serce mięknie;)